Ziemski Krystyn – Dzwonnik z Friedlandu 129/2022

  • Autor: Ziemski Krystyn
  • Tytuł: Dzwonnik z Friedlandu
  • Wydawnictwo: MON
  • Seria: seria Labirynt
  • Rok wydania: 1985
  • Nakład: 160000
  • Recenzent: Mariusz Młyński

LINK Recenzja Pawła Duńskiego

Rewizjoniści, junkrzy i ziomkowie czyhają…

Podczas polowania w Puszczy Rzepińskiej śmiertelnie postrzelony zostaje Marian Jankowski, dyrektor Wojewódzkiego Przedsiębiorstwa Budowlanego; co ciekawe, sekcja zwłok wykazuje, że ofiara ma dwie rany postrzałowe, a jeden strzał oddano z przystawienia.

Śledztwo prowadzi porucznik Andrzej Świstek z Komendy Wojewódzkiej, który zauważa dużą niedbałość milicjantów z lokalnego posterunku w Czarnej Górze; również sami uczestnicy polowania wykazują się wielką niefrasobliwością informując lekarza w szpitalu, że denata przygniotło drzewo. Pierwszym podejrzanym staje się wicewojewoda Edward Maliński – kiedyś z Jankowskim byli przyjaciółmi ale od roku byli ze sobą na noże. Tymczasem major Jerzy Bieżan ze Służby Bezpieczeństwa dowiaduje się, że Jankowski niedawno przebywał w Wiedniu i tam podpisał zobowiązanie do współpracy z nieznanym kontrahentem w sprawie zakupu maszyn budowlanych. Bieżan przyjeżdża więc do Czarnej Góry i od razu zauważa, że „nacisk władz wojewódzkich na wyciszenie tej kłopotliwej raczej sprawy robi swoje” i w efekcie porucznik Świstek praktycznie działa w pojedynkę. Sprawa toczy się niemrawo do momentu, w którym Bieżan dowiaduje się, jakiego pochodzenia są mieszkający w Czarnej Górze cudzoziemcy.

To dość zgrabny kryminałek – jest śledztwo w średnio przyjaznym otoczeniu, rzetelnie przedstawione tło akcji, ciekawe postacie i, co ważne, te postacie nie odzywają się do siebie drętwą, milicyjną nowomową typu „wicie, towarzyszu pułkowniku, rozumicie, obywatelu majorze”, tylko jak równorzędni partnerzy. Szkoda tylko, że autorzy, skoro już dali Panu Bogu świeczkę, to musieli i dać „Labiryntowi” ogarek – finał książki jest łatwy do przewidzenia i nie zdradzę żadnej tajemnicy, jeśli napiszę, że „w tym przypadku doszło do sprzężenia zadań wywiadu zachodnioniemieckiego z interesami ziomkostw i głoszonymi przezeń hasłami rewizjonistycznymi”. Zdaję sobie sprawę z tego, że takie były wymogi tej serii ale nie mogę oprzeć się myśli, że w 1985 roku takie hasła były już chyba trochę nieświeże – a może się mylę? Może gdyby ten finałowy bełkot ubrać jakoś inaczej, mniej propagandowo, to byłby on bardziej strawny? Podsłuch wykazał, że Niemcy mieli się instalować na naszych przygranicznych ziemiach wykupując zaniedbane dworki i pałacyki – a tymczasem Robert Ludlum w zaledwie dziesięć lat późniejszych „Strażnikach Apokalipsy” zastosował podobny patent: tam członkowie odradzającego się ruchu nazistowskiego mieli kupować zamki nad Loarą. Może tutaj, gdyby nacisk położono bardziej na sensację niż propagandę byłoby lepiej? Może gdyby pozbawić tej książki elementów jawnie demagogicznych i pojawiającej się chwilami naiwności byłaby naprawdę dobra? Szkoda, że para autorska po raz kolejny poszła tym prostackim, choć pewnie wymaganym tropem – podobne uwagi miałem przy ich wcześniejszej książce, „Odszukać Beta-12”; tam też była ciekawa intryga zakończona zniweczeniem zakusów ziomkostw, junkrów i rewizjonistów. Cóż, takie były czasy…