- Autor: Szczerba Ryszard
- Tytuł: Szakale
- Wydawnictwo: MON
- Seria: seria Labirynt
- Rok wydania: 1959
- Nakład: 50000
- Recenzent: Mariusz Młyński
LINK Recenzja Grzegorza Cieleckiego
LINK Recenzja Waldemara Szatanka
„Szakale” to książka pod wieloma względami zaskakująca – już sama tematyka lekko szokuje, gdyż jest to chyba pierwsza książka mówiąca o dewastacji niemieckich cmentarzy na początku lat 50. na Ziemiach Odzyskanych. Powieść jest krótka, zaledwie 122 strony tekstu, więc intryga nie jest skomplikowana: milicja zastawia sidła na hieny cmentarne nazywane tutaj szakalami; po drodze mamy samobójstwo jednego z nich oraz zwłoki kobiety zakopane w ogrodzie jego domu; jest też gorzkawy romans kierującego sprawą kapitana i lekarki z miejscowego szpitala, jest finałowa strzelanina.
Ale tym, co najbardziej zaskakuje, jest wszystko co dzieje się obok głównej akcji: atmosfera, dialogi, otoczka; wydaje mi się, że już samo powiedzenie, że „wstyd i hańba, by w Polsce takie rzeczy miały miejsce; niestety, okupacyjne zezwierzęcenie niektórych nieludzi nie ma kresu” jest dość ryzykowne. A dalej jest jeszcze ciekawiej – pasażer w pociągu mówi: „Tak ich łapią od samego wyzwolenia i wyłapać nie mogą. Ee, panie, przed wojną to by ich wyłapali w tydzień co do jednego”; komendant powiatowy milicji żali się zaś na braki kadrowe i skarży się, że „wali się w nas jak w bęben. A władza administracyjna to po co istnieje?”, a na dodatek mówi, że na zachodzie może i jest większa przestępczość ale „tam panuje porządek, magazyny i większe sklepy mają specjalne urządzenia alarmowe, policja rozporządza licznymi i wszechstronnymi środkami technicznymi”. Mamy też scenkę w której tenże komendant melduje się prowadzącemu sprawę kapitanowi, który „nie lubił tych wszystkich ceregieli, jak je nazywał, przyjął jednak meldunek”. A gdy dodamy do tego posępne opisy dworca w pewnej miejscowości, gdzie nad ranem można znaleźć pijaków, włóczęgów, prostytutki i niechlujną i wulgarną młodzież o której kapitan mówi: „To już nawet nie chuligani. To jakiś nowy twór naszego społeczeństwa. Nikt się tym poważnie zająć nie chce, nikt nie bada przyczyn i źródeł tego zjawiska”, to można się zastanowić czy październikowa odwilż pozwalała na aż tak daleko posunięty autentyzm i naturalizm. A może wręcz odwrotnie? – może chodziło o zestawienie ze sobą obrazu „dzikiego zachodu” Polski bezpośrednio po wojnie z wizją kraju rozkwitającego pod wodzą towarzysza Wiesława? Obrazu zaskoczenia dopełniają czytane przez bohaterów książki: porucznik czyta „Każdy umiera w samotności” Hansa Fellady, a kapitan podczas urlopu w Szklarskiej Porębie imponuje pani doktor znajomością „Gwiazd ludzkości” Stefana Zweiga – koniec świata! w książce napisanej zaledwie pięć lat wcześniej kapitan podrywałby pewnie na „Jak hartowała się stal”.
Byłby to więc typowy milicyjniak, gdyby nie te smaczki i perełki – to właśnie one decydują o tym, że książka jest nawet dość strawna. I zastanawiam się czy inspiracją do jej napisania nie były autentyczne wydarzenia – jej autor, pułkownik Ryszard Zelwiański, był twórcą i pierwszym dyrektorem Zakładu Kryminalistyki KGMO; można więc chyba przyjąć, że materiału do książek mu nie brakowało; szkoda więc, że poprzestał na jednym „Labiryncie”, jednym „Tygrysie” i dwóch „Ewach”. „Szakale” można więc przełknąć w jeden wieczór bez poczucia straconego czasu.