- Autor: Hłasko Marek
- Tytuł: Zbieg w: „Pierwszy krok w chmurach”
- Wydawnictwo: Świat Książki
- Rok wydania: 2005
- Recenzent: Grzegorz Cielecki
Z mamra i z powrotem
Opowiadanie Marka Hłaski „Zbieg” możemy śmiało potraktować jako kryminał milicyjny, choć oczywiście trzeba mieć świadomość, że raczej była to próba prozy gatunkowej, z konieczności utrzymana w milicyjnym kostiumie. Oto mamy rozgrywkę milicjanta z przestępcą w iście amerykańskim stylu, milicjant w randze porucznika zapewne (choć nie jest to powiedziane wprost), otrzymuje od kapitana bojowe zadanie: trzeba sprowadzić do mamra gościa, który zbiegł. W dodatku zastrzelił w trakcie ucieczki strażnika.
Porucznik wyrusza z komendy w cywilu (garnitur). Zakłada kapelusz, odkłada broń na biurko, gdyż „chce czuć się swobodnie” i udaje się do… tramwaju. Przebieg akcji znamy przede wszystkim z monologu wewnętrznego porucznika. Jest to człowiek pewny siebie, znający od podszewki fach i cyniczny. Jest egzemplifikacją milicji jako omnipotentnej siły, że tak się wyrażę, w szrankach z którą żaden przestępca nie ma szans. Hłasko korzysta tu z konwencji czarnego kryminału, gdzie warszawski milicjant jawi się jako detektyw. A zatem nie ma żadnych złudzeń co do brudów świata, w których zawodowo się zanurza.
Trzeba pojechać w rejon zamieszkania przestępcy – gdzieś w zakamarki Grochowa, sprawnie go zlokalizować, osaczyć w jego norze, pokonać psychologicznymi zagrywkami i ..tramwajem sprowadzić na posterunek. Porucznik idzie jak po sznurku. Groźbą aresztowania mechanika z warsztatu samochodowego oraz kelnerka z baru „Przystankowy” uzyskuje niezbędne informacje. Jego panowanie nad rzeczywistością jest wszechogarniające. I tu raz po raz spotykamy znakomite dialogi, pełne ironii i sarkazmu, w których Hłasko był mistrzem. Pisał lapidarnym, bardzo filmowym stylem.
W roku 1960 Stanisław Jędryka (znany później z reżyserii świetnych seriali dla młodzieży, jak „Stawiam na Tolka Banana”, czy „Podróż za jeden uśmiech”) nakręcił etiudę szkolną na podstawie „Zbiega” i jest to film rewelacyjny. Przede wszystkim dlatego, obsadził w głównej roli genialnego Emila Karewicza, a także dlatego, że język i klimat Hłaski widzimy tu w całej okazałości. Jędryka z pieczołowitością podszedł do tekstu. Dokonał jedynie drobnych przesunięć w fabule, a twórczo dołożył scenkę obyczajową – kłótnię matki z córką, znakomicie utrzymaną w konwencji Hłaski. Szkoda, że nie powstał film pełnometrażowy, bo był na to potencjał. Rozumiemy jednak, że chodziło o ćwiczenie warsztatowe. Wypadło celująco.
Tu warto wspomnieć, że Emil Karewicz był ulubionym aktorem Marka Hłaski. Świetnie zagrał „Warszawiaka” w „Bazie ludzi umarłych”. Miał także epizod w „Ósmym dniu tygodnia”. Nic dziwnego. W „Zbiegu” pokazał, że mógłby z powodzeniem wcielić się w Filipa Marlowe.
Wracając do pierwowzoru literackiego i jego milicyjności. W pewnym momencie porucznik mówi: „Boicie się milicji, a nawet nie wiecie, kto jest milicja, jak ona wygląda. Co ja bym zrobił bez z ciebie, Stasiu. Bez innych? Bez waszego strachu?” Inna sztuczka retoryczna w rozmowa ze wspomnianym wcześniej kelnerem leci tak: – Tym razem nic na mnie nie macie. – Nie mamy? Ale możemy mieć. Wszystko jest przestępstwem, mój synu, jeżeli spojrzy się na to z pewnego punktu widzenia. Trzeba tylko znać ten punkt.”
Potoczne określenie więzienia jako „mamer” wyszło już chyba z obiegu. Dominowało w latach 50. u Hłaski i u …Niziurskiego. Obecnie słyszy się raczej: pudło, paka, ciupa, sanatorium, pierdel, ewentualnie placówka penitencjarna. „Zbieg” to świetna literatura i znakomita etiuda. Polecam jedno i drugie.