Parfiniewicz Jerzy – Zbrodnia rodzi zbrodnię 97/2022

  • Autor: Parfiniewicz Jerzy
  • Tytuł: Zbrodnia rodzi zbrodnię
  • Wydawnictwo: MON
  • Seria: Labirynt
  • Rok wydania: 1976
  • Nakład: 120350
  • Recenzent: Robert Żebrowski

LINK Recenzja Mariusza Młyńskiego
LINK Recenzja Remigiusza Kociołka

Niepowodzenia miłosne kapitana Osiala

Jerzy Parfiniewicz (1928-2005) jest autorem pięciu kryminałów (wszystkie wydane w serii „Labirynt”), z których trzy zostały już zrecenzowane. Pozostałe dwa to: „Skarb geodety” i „Zbrodnia rodzi zbrodnię”. I to właśnie tę ostatnią powieść chcę przedstawić. Książka liczy 197 stron. Jej tytuł oraz okładka (pusta rama) doskonale wpisują się w fabułę. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego. Cena okładkowa to 15 zł.

Akcja toczy się latem 1974 lub 1975 roku w różnych miejscach Polski, przede wszystkim zaś w fikcyjnej miejscowości Grzybień oraz w autentycznej – Warszawie. Głównym bohaterem jest 27-letni kapitan Antoni Osial z pięcioletnim stażem w milicji – trzy lata w Komendzie Stołecznej i dwa lata w Komendzie Głównej (jakoś bardzo szybko awansował). Od dziecka mieszkał na Pradze naprzeciwko komendy wojewódzkiej MO, gdzie pracowało wielu jego znajomych. [Nie chodzi o znaną komendę przy ul. Cyryla i Metodego, bo tu nigdy nie było komendy wojewódzkiej (stołecznej) MO. Dzielnicowa milicja „zamieszkała” tam w 1950 roku, kiedy to Stołeczny Urząd Bezpieczeństwa Publicznego przeniósł się stamtąd do Pałacu Mostowskich. Natomiast Wojewódzka Komenda MO miała swą siedzibę na Pradze po roku 1956, w budynku przy ul. Sierakowskiego 7]. Po zakończeniu podstawówki zgłosił się do kadr MO, następnie trafił do szkoły podoficerów, a później – oficerów (w myśl hasła: „Nie matura, lecz chęć szczera zrobią z ciebie oficera”). Z okazji Święta Lipcowego został odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi, dzięki czemu stał się najmłodszym posiadaczem tego odznaczenia w Biurze Dochodzeniowo-Śledczym KG MO. Do tej pory prowadził dochodzenia w sprawie niewielkich kradzieży i zwykłych włamań (przecież Komenda Główna nie zajmowała się takimi sprawami !!!). Marzył o sprawie na miarę komisarza Maigreta, a tu wysyłają go do jakiejś mieściny w północno-wschodniej Polsce, gdzie doszło do zwykłego pożaru. W Grzybieniu (pisownia z książki, choć może prawidłowo powinno być w Grzybniu) – liczącym 5300 mieszkańców – nie było nic ciekawego poza trzema kamieniczkami z XVIII wieku i kościołem. Musiało tu być też jakieś jezioro (o którym nie ma ani słowa), bo po co innego przyjeżdżało by tu prawie cztery tysiące letników. Pożar, który wybuchł strawił kościół. Po przybyciu na miejsce, Osial niezwłocznie włączył się do czynności prowadzonych przez miejscowego komendanta – majora Górskiego oraz zastępcę naczelnika wojewódzkiego laboratorium kryminalistyki w Olsztynie – porucznika Sułkowskiego. Okazało się, że w czasie pożaru spłonął cenny obraz olejny z XV wieku, a zgodnie z instrukcją dotyczącą ochrony dzieł sztuki, KG MO na miejsce zdarzenia miała obowiązek przysłać oficera nadzorującego. Ciekawa była historia owego obrazu. Jego autorem był włoski malarz – Paolo di Dono vel Uccello. Obraz wisiał w Rzymie, w Watykanie. Około 1500 roku zabrał go (podobno jako dar od papieża Aleksandra VI Borgii) do Polski książę Sapieha i umieścił go w swoim pałacu w Koleniu na Lubelszczyźnie. Do Grzybnia trafił podczas drugiej wojny światowej. Co zastanawiające – nie ma w książce informacji, co ten obraz przedstawiał (!!!). Cała ta historia to oczywista aluzja do historii (legendy) dotyczącej obrazu Matki Bożej Kodeńskiej znajdującego się nie w miejscowości Koleń, a Kodeń, gdzie w bazylice został umieszczony przez Mikołaja Sapiehę (1581-1644).

W wyniku badań kryminalistycznych – zabezpieczonych w trakcie oględzin – przedmiotów i śladów, ujawniono, że kościół jednak został podpalony. Zrobiono to przy użyciu zapłonu fosforu żółtego z opóźnieniem. Sprawca dostał się do świątyni bez uszkadzania drzwi i zamków. Obraz zaś – wbrew temu, co podejrzewano na wstępie – nie spłonął, ale został wycięty z ram i skradziony. Podczas oględzin, ujawniono również – przed kościołem – ślady opon samochodowych, a także odpryski lakieru, bańkę ze stłuczonej żarówki samochodowej oraz kawałki antykorozyjnej powłoki chromowej. Do komendy zgłosił się chłopak, który w nocy, wracając z potańcówki, „formalnie” widział pędzącego „Żuka” kol. beżowego, którego prawy reflektor nie świecił, a tablica rejestracyjna zaczynała się na „WG 6 lub 8”. Ustalono też, że tuż po pożarze, trzy osoby nagle wyjechały z miasta. Osial powziął podejrzenie, że sprawcy kradzieży mógł pomagać zamieszkujący na plebanii organista albo jego brat, w który przyjechał do niego na kilka dni z Warszawy wraz ze swoją córką. Podczas przesłuchania siostrzenicy organisty – Danuty Witek (lat 25) – nasz kapitan zakochał się w niej, po czym od razu umówił się na randkę. Dziewczyna przyszła na nią, wcześniej informując go, że „właściwie jest tu tak nudno, ze nawet randka z oficerem milicji, może być atrakcją”. Kolejna miała się odbyć już w Warszawie, do której wcześniej powrócił Osial, by tu – w Komendzie Głównej przy ul. Broniwoja – prowadzić dalsze czynności odnośnie ustalonego właściciela „Żuka” oraz w kwestii tzw. włoskiego śladu. I tu dopiero zaczyna się prawdziwa akcja. Będą zabójstwa (nowe i stare), a także jego usiłowanie, będzie przemyt dzieł sztuki, będzie kolejne zakochanie się kapitana, będzie zaskakująca osoba podejrzana. Oj, będzie się działo …

Odnośnie głównego bohatera to jest on trochę taki byle jaki – z lekka gapowaty, za szybki, a przez to nieuważny, czasami nie kojarzący ważnych faktów. Na szczęście do pomocy w sprawie miał całą plejadę „mundurowych”, wśród których byli m.in.: porucznik Jarowicki i kapral Kon z Grzybienia, dyrektor Biura Dochodzeniowo-Śledczego – pułkownik Wroński, major Sołtys, major Abakończyk, major Ślaski, kapitan Skwarek, sierżant Zubek, a także kierowca – sierżant Knysz z Komendy Głównej, porucznik Lewandowski z Warszawy-Woli, oficer dyżurny KW MO w Białymstoku – kapitan Korniejuk, a ponadto celnicy i WOP-iści.
Kryminał w sumie jest bardzo przeciętny. Za dużo w nim niedoróbek merytorycznych. Podobno część elementów fabuły została wykorzystana przez autora w jego kolejnej książce pt. „Śmierć nadjechała fiatem”. Podobno, bo ja jej nie czytałem.

PRL-ogizmy z Warszawy: „Desa” (czyli „DziEła Sztuki i Antyki”) przy Placu Konstytucji, kawiarnia „Bombonierka” na Nowym Świecie, kawiarnia „Świtezianka” przy ul. Marszałkowskiej, bar „Flis” z flakami (warszawski specjał) również przy ul. Marszałkowskiej (słyszałem, że do flaków dawali tam kajzerkę i ciepłe piwo z warszawskiego browaru Haberbusch i Schiele z wizerunkiem sfinksa), a także papierosy „Carmeny”.