Mikulska Julitta – Klamka z mosiądzu 301/2022

  • Autor: Mikulska Julitta
  • Tytuł: Klamka z mosiądzu
  • Wydawnictwo: Iskry
  • Seria: Ewa wzywa 07
  • Zeszyt nr 44
  • Rok wydania: 1972
  • Nakład: 100260
  • Recenzent: Grzegorz Musiałowicz

LINK Recenzja Grzegorza Cieleckiego

Dlaczego nie powinno się nosić klamek na szyi

Julitta Mikulska (Bernaś, Mikulska-Bernaś) większość swojej twórczości, głównie wojennej (jak można wywnioskować z tytułów), stworzyła wraz z Franciszkiem Bernasiem. Ten jednak niebieski zeszyt podpisała jednoosobowo, pojedynczym zresztą nazwiskiem. Opublikowany na początku dekady gierkowskiej, gdy Polacy co najwyżej marzą dopiero o drugiej Japonii, przedstawia historię dość zbliżoną do tej, która rok później stanie się treścią „Wraku” Anny Kłodzińskiej. Jest klasycznym milicyjniakiem z drużyną ostro zaangażowanych funkcjonariuszy o zróżnicowanych charakterach i współpracującą z nimi młodzieżą oraz przyszłym (mało brakowało, a niedoszłym) milicjantem, który z nizin społecznych niczym Kmicic przemienia się w pozytywny charakter. Chwilami milicyjniak ten wręcz pachnie komiksami o dzielnym Żbiku. Dość powiedzieć, że młodzież z własnej woli współpracuje, psy mają na imię Grom i Szarik, czyli czterej pancerni akurat święcą triumfy wśród dzielnej, zaangażowanej społecznie dziatwy.

Kiedy spojrzeć na nazwiska autorów niebieskiej serii, mam niekiedy wrażenie, że wydawnictwo samo „chodziło” za potencjalnymi autorami, chcąc dotrzymać ambitnego, comiesięcznego rytmu wydawniczego. Forma zeszytowa nawiązuje do upadłej ostatecznie po 1948 roku „Co tydzień powieści”, ale forma ta to jedyne podobieństwo. Nie ma bowiem już jedynie bawić, ma przede wszystkim uczyć i indoktrynować. I prezentować dzielną milicję z jak najlepszej strony. Tu w starciu ze środowiskiem hippisów (Żużu) i półhippisów (Julu). Prawda, że urocze ksywki? Ale tak jak wcześniej negatywnie prezentowani w literaturze młodzieżowej bikiniarze, tak i tu długowłosi są wrednym wrzodem na zdrowej tkance społeczeństwa. Akurat jestem w trakcie lektury dwóch książek prezentujących to środowisko: „Hipisi w poszukiwaniu ziemi obiecanej” Kazimierza Jankowskiego i znalezionej pod choinką biografii Kory autorstwa Beaty Biały, więc porównanie wypadnie zapewne ciekawie.

Treść jest nieskomplikowana. Oto znika porządny poborowy, który otrzymany w nagrodę kilkudniowy urlop spędza w miejscu zamieszkania. To kolejny Kmicic, który niegdyś był jednym z długowłosych, ale idąc do wojska stał się wartościową społecznie jednostką, stawianą za wzorzec innym jednostkom, mniej wartościowym. Gdy poborowy nie wraca na czas do innej jednostki, zainteresowane jest WSW, którego tradycyjnie trójosobowy patrol szuka „zbiega”. No i już, biorąc pod uwagę, że sporządniał chłopaczyna i mógł kiedyś założyć podstawową komórkę społeczną PRL-u, zaczynamy się domyślać, że ów zaginiony mógł otrzymać ważną rolę ożywienia opowieści kryminalnej. A co ożywia taką powieść najbardziej? Wiadomo. Nieboszczyk.

Dziełko niczym specjalnym się nie wyróżnia, nie schodzi na szczęście także z pewnego, dość średniego niestety, poziomu. Napisane sprawnie, autorka nawet wrzuca rysunki poglądowe miejsc zdarzeń (choć ciekawe, po co?), ale całość jest mimo to dość schematyczna. Niby fabuła nawet i bliska dziełom Edigeya czy Zeydlera-Zborowskiego, ale jakość już zdecydowanie nie ta. Zaletę stanowią realia w postaci opisu codziennego życia osiedlowego, lokalowego (towarzyskiego już niestety nie), oddanie niewielkiej dozy klimatu ówczesnego PRL-u i to w zasadzie wszystko. Jednym z lokali jest prawdopodobnie Blikle, gdyż tort generalski (ze wstydem przyznaję, że po raz pierwszy usłyszałem o takim smakołyku) jest jedną ze specjalności tego zakładu.

Kończy się niestety tak, jak nie lubię: przydługim ględzeniem naprzemiennie przez funkcjonariuszy „wydziału pościgowego” (momentami odczuwałem takie mimowolne, wywołujące śmiech skojarzenia) o tym, co, kto, kogo, kiedy, jak, czym, za co, po co i na co. I co się zdarzyło, gdy nastąpił zbieg dwóch różnych przestępstw w jednym mieszkaniu. Niemniej całość to klasyczny symbol tamtych czasów, zwłaszcza że słyszę wręcz gwar podwórka lat 70. i widzę znane mi z tych czasów ławki pełne młodych ludzi. Choć sam nie wiem dlaczego, bo za wiele tego przecież nie ma.

Ale z drugiej strony mam nieodparte wrażenie, że wszystkie wady tego dziełka po latach stają zaletą, szczególnie dla takich jak niektórzy z nas fanatyków przaśnej niekiedy literatury. I jeszcze uzależniają zdrowego człowieka niczym hippisowski narkotyk! Bo teraz przez ten zeszycik mam otwartą na kolanach „Piątą bombę”, napisaną przez panią Julittę już w duecie z panem Franciszkiem. Ciekawe, czy warto? 😉