Maj Sjöwall, Per Wahlöö – Zamknięty pokój 242/2022

  • Autor: Maj Sjöwall, Per Wahlöö
  • Tytuł: Zamknięty pokój
  • Wydawnictwo: Amber
  • Seria: Kryminał z klasą
  • Rok wydania: 2011
  • Recenzent: Grzegorz Cielecki

LINK Recenzja Mariusza Młyńskiego

From Szczecin with love

Do twórczości kryminalnej Maj Sjowall i Pera Wahloo niewątpliwie warto wracać. Ja uczyniłem do po latach dzięki recenzjom Klubowicza Mariusza Młyńskiego (ukłony), który podjął się recenzenckiego maratonu, dzięki któremu można poznać jego spojrzenie na wszystkie 10 tomów cyklu.

Miałem kiedyś i jak taki plan, ale porzuciłem przed laty, poprzestając na dwóch tekstach. Nie było zresztą wówczas dostępu do kompletu tytułów. Całą serię w jednolitej szacie graficznej wypuściło bowiem wydawnictwo Amber dopiero w latach 2009-2012. I to zarówno w edycji miękkiej, jak i twardej. Para pisarzy uchodzi za twórców współczesnego kryminału szwedzkiego. Z ich dorobku czerpali garściami tacy współcześnie mistrzowie gatunku, jak Larsson, czy Mankell.

Tym razem sięgnąłem po powieść „Zamknięty pokój”. Wybór był po trosze przypadkowy (książkę miałem pod ręką), po trosze zaś celowy. Tytuł zapowiadał nie tylko kolejną opowieść policyjno-społeczną, ale także był ukłonem w kierunku najbardziej klastycznej powieści kryminalnej (np. „Tajemnica żółtego pokoju” Gastona Lerouxa, „Morderstwo Margaret Odell” S.S. Van Dinea), kiedy to ambicja dobrego autora było zbudowanie zagadki opartej na motywie morderstwa w pomieszczeniu do którego nie wiadomo jak dostał się sprawca. Jest trup i jest zagadka. To wszystko. Czytelnik może wraz z rozwojem akcji sam dociekać, jak potoczyły się wydarzenia.

U Sjowall i Wahloo mamy oczywiście całą grupę policjantów prowadzących śledztwo, ale „Zamknięty pokój” wydaje się utworem szczególnym. Mamy tu bowiem dwa śledztwa. Pierwsze prowadzi, wracający do pracy po rekonwalescencji i postrzale, komisarz Martin Beck, nieco zgorzkniały, tu 49-letni rozwodnik. On zajmuje się tytułową kwestią, czyli trupem emeryta w zamkniętym pokoju. Niby samobójstwo, ale brak broni. Jak to zrozumieć. Postrzelił się, wyrzucił gdzieś broń, zamknął się od wewnątrz w pokoiju, a następnie położył na podłodze i umarł? No chyba nie. Martin Beck też jest tego zdania i nie odpuści. Równolegle mamy drugie śledztwo. Jakaś kobieta weszła do banku, sterroryzowała załogę, zabrała pieniądze, wychodząc zabiła w nagłym odruchu przypadkową osobę, a następnie zniknęła w czeluściach pobliskich podwórek sztokholmskich uliczek.

Przed oczami czytelnika przewijają się znane dobrze postacie policjantów, tacy jak Ronn, Kollbert czy Larsson. Tu jest także szef grupy specjalnej Ollson, określany częściej ksywą Buldożer. Następują kolejne napady na banki, nie tylko w Sztokholmie, a szajka gra na nosie policji.

Relacje miedzy bohaterami, ich biografie, cechy charakteru i życie wewnętrzne okazują się równie ważne, jak przebieg akcji. Książka ma także silny akcent publicystyczny i wydźwięk lewicowy. Przy różnych okazjach wspomina się o nierównościach społecznych, niedofinansowaniu policji, słabej jakości kadr, idiotycznych decyzjach polityków, którzy bardziej interesują się walką z przeciwnikami, niż bezpieczeństwem obywateli. Przy tym narracja prowadzona jest niezwykle sprawnie, opisy lapidarne i w punt, a dialogi sarkastyczne. Każde zdanie na miejscu, każde słowo potrzebne. Dlatego powieści Sjowall i Wahloo rzadko kiedy przekraczają 250 stron. Liczy się esencja. To dziś nastał czas 600-700 stronicowych kolubryn.

Z życia wewnętrznego Martina Becka: „Przez ostatnie pół roku przyłapywał się czasami na refleksji, czy aby rozwód nie był pomyłką. Może lepsza zrzędliwa żona niż żadna”. Całe szczęście zgorzkniały i wypalony Beck spotka w toku czynności zawodowych interesującą kobietę i w relacji z nią wychyli się poza to, co niezbędne. Jest to mocny wątek egzystencjalny.

Tu oczywiście pojawia się kwestia etyczna, czy mianowicie powinno łączyć się sprawy zawodowe z życiem prywatnym. Trafiamy na odpowiednią refleksję: „Nie powinno się mieszać pracy i dziewczyn”. Z tym, że zdanie to wypowiada pewien przestępca w rozmowie z kumplem po fachu.
Twórczo rozwinął tę myśl Zygmunt Zeydler-Zborowski w „Gorylu z Wołomina”, z tym że tam rozmawiają stróże prawa. Przy pomnimy, ze to kapitan Kozielecki poucza porucznika Bielaka: A poza tym nie zapominaj, że nie należy spraw służbowych mieszać z dupą”.
Wróćmy do sarkazmu w codziennych rozmowach.
Beck w rozmowie z Kollbergiem: ” – Jak tam odchudzanie? – Świetnie. Rano zrzuciłem pół kilo. Ze stu czterech zjechałem do stu trzech i pół”.
W dyskusji przestępców trafiamy na takie zdanie: „Parę dni i temu przeczytałem w gazecie, że gliny boja się chodzić w pojedynkę”. Obrazuje ono niechęć władz do społeczeństwa, nie pierwszy zresztą raz w tej powieści.

Mamy także intrygujący akcent polski, który witamy z radością (i to nie po raz pierwszy – i akcent i radość). Oto Larsson i Kollberg dokonujący przeszukania w podejrzanym lokalu trafiają m.in na pocztówkę ze… Szczecina o treści: „Jest tutaj wódka, kobiety i łóżko, czego chcieć więcej. Stisse”. Czyżby w Polsce miało żyć się lepiej niż w Szwecji?

Krótki opis relacji damsko-męskich: „Otworzyła drugą butelkę. Teraz pili dużo wolniej. – Kiedy przyszedłem nie byłaś zachwycona. – Tak i nie. Nic więcej nie dodała. Swoim zachowaniem chciała mu wtedy dać do zrozumienia, że nie jest łatwa. Wiedziała, że zrozumiał, a on wiedział, że ona wie”.

Z całą pewnością powieści Sjowall i Wahloo to dużo więcej niż kryminały. Szkoda, że Per Wahloo zmarł w roku 1975, w wieku 49 lat (a zatem w chwili śmierci miał dokładnie tyle lat, ile Martin Beck osiągnął w „Zamkniętym pokoju”) i cykl tym samym się zakończył. Sjowall przeżyła go o 45 lat. Zmarła w 2020.

Ich powieści możemy czytać jako samodzielne utwory, gdyż takimi faktycznie są. Natomiast główni występujący w nich policjanci starzeją się wraz w kolejnymi tytułami i zmienia się ich życie osobiste oraz zawodowe. Możemy obserwować te przemiany, w wypadku lektury chronologicznej. W pewnym sensie dziesięcioksiąg Sjowall i Wahloo to policyjna saga.

Książki Sjowal i Walhloo tłumaczyło na polski kilka osób. Największe zasługi jednak przypadają Halinie Thylwe, która jako jedyna przetłumaczyła cały cykl. Mało tego, tłumaczka ta daje liczne przypisy, dzięki czemu czytelnik ma lepszą orientację w szwedzkim życiu społecznym i historii tego kraju. Pojawiają się także wdzięczne neologizmy. W polskim piśmiennictwie mamy lekarza medycyny sądowej, a tu pojawia się określenie „obducentka”, czyli specjalistka od obdukcji ciała.

Schodzący po schodach mężczyzna w kapciach i niewyprasowanych spodniach miał na koszuli znaczek FNL. Kto inny mógł pominąć ten szczegół, natomiast Thylwe ujawnia, że ten skrót znaczy: Narodowy Front Wyzwolenia Wietnamu Południowego. Tego czytelnik by chyba sam nie wydedukował. Czego nie można powiedzieć o innej sytuacji. Zajrzyjmy do lodówki Martina Becka:” (…) popatrzył na karton mleka, paczkę masła i samotną butelkę ramlosy”. Słowo „ramlosa” nie zostało przetłumaczone, ale zapewne to śledztwo pani Thylwe postanowiła zostawić czytelnikowi. Okazuje się, że to marka gazowanej wody mineralnej pochodzącej ze szwedzkiego źródła o tejże nazwie. A już myślałem, że to jakiś artykuł o wyższej procentowości.