- Autor: Maj Sjöwall, Per Wahlöö
- Tytuł: Zamknięty pokój
- Wydawnictwo: Amber
- Seria: Kryminał z klasą
- Rok wydania: 2011
- Recenzent: Mariusz Młyński
LINK Recenzja Grzegorza Cieleckiego
Martin Beck, po piętnastu miesiącach nieobecności spowodowanej postrzeleniem w finale „Twardziela z Säffle” wraca do zaszczytnej służby i na dzień dobry dowiaduje się, że wierchuszka chce awansować go na naczelnika wydziału zabójstw i prawdopodobnie posadzić za biurkiem.
Tymczasem w Sztokholmie nasilają się napady na banki i komendant główny policji postanawia wzmocnić Beckiem grupę specjalną; Lennart Kollberg postanawia sam zasilić grupę, a w zamian za to daje koledze w ramach rozgrzewki sprawę tajemniczej śmierci – sześćdziesięciodwuletni emerytowany magazynier Karl Edvin Svärd po dwóch miesiącach od śmierci zostaje znaleziony we własnym mieszkaniu z kulą w sercu; sęk tylko w tym, że drzwi i okna były zamknięte od wewnątrz, a broni nie znaleziono. Beck szybko odkrywa, że dochodzenie od samego początku było prowadzone bardzo niechlujnie: lekarce sądowej ewidentnie zasugerowano, że denat popełnił samobójstwo, na miejscu śmierci nie zebrano żadnych śladów, a zwłok nie sfotografowano – młody policjant śledczy daje wprost do zrozumienia, że ta niesumienność była spowodowana tym, iż ofiara była biedna i samotna. Beck prowadzi więc powoli swoje śledztwo, a w tym samym czasie grupa specjalna uzyskuje od swojego informatora, Filipa Trofasta Mauritzona, informację o planowanym kolejnym napadzie na bank; zasadzka kończy się kompromitacją ale w zamian komisarz Beck dochodzi do przekonania, że Mauritzon może mieć coś wspólnego ze śmiercią Svärda w zamkniętym pokoju.
Kiedyś już napisałem, że przypuszczam, iż szwedzka para pisała swoje książki na przemian; podtrzymuję swoje podejrzenie, gdyż „Zamknięty pokój” różni się od poprzednika, „Twardziela z Säffle” jak czerń od bieli. Tamta książka była ostra, drapieżna, wręcz drażniąca; tutaj mam wrażenie, jakbyśmy mieli do czynienia z jakąś wieloznaczną satyrą; Maj Sjöwall zapytana o swoją ulubioną książkę o Becku powiedziała, że jest to właśnie „Zamknięty pokój”, bo jest kryminałem z dużą dawką humoru. Trzeba jednak przyznać, że jest to humor dość gorzki i cierpki, wizerunek policji jest tu wręcz prześmiewczy, karykaturalny i szyderczy, zwłaszcza w scenie nieudolnej obławy na bankowych złodziei. W ogóle policja pokazana jest negatywnie: permanentne braki kadrowe prowadzą do zatrudniania ludzi nienadających się do służby, króluje niechlujność, niesubordynacja i karierowiczostwo – a na dodatek wszystko jest otoczone brunatną mgłą. Oczywiście, nie brakuje lewicowej propagandy – tu otrzymujemy krytykę państwa, które nie troszczy się o ludzi starszych, zdołowanych i zalęknionych; szczytem agitacji jest scena z szarą furgonetką przewożącą zwłoki samobójców. Autorzy coraz bardziej dryfują w stronę wręcz usprawiedliwiania przestępczości i coraz częściej stają po stronie złoczyńców – początkowo przestępstwa popełniali pospolici bandyci, a z tomu na tom w ich poczynaniach jest coraz więcej ideologii. I tylko Martin Beck wraz ze swoimi podwładnymi pozostaje w tym syfie, kile i mogile taki sam: tutaj najchętniej odesłałby sprawę do wydziału kryminalnego ale po dwudziestu ośmiu latach w policji „pryncypialność i formalizm zawładnęły nim do tego stopnia, że zdławienie ich w zarodku kosztowało go sporo wysiłku”.
Ale jest pewne światełko w tunelu: tym światełkiem jest Rhea Nielsen, kobieta, którą Martin Beck poznaje podczas śledztwa – w jej kamienicy przez jakiś czas mieszkał Karl Edvin Svärd. Rhea Nielsen jest całkowitym przeciwieństwem otaczającego ją świata: silna, stanowcza, bezkompromisowa i konkretna, a jednocześnie troskliwa i opiekuńcza; swoją kamienicą zarządza jak prawdziwy gospodarz: kiedy trzeba rozkaże ale kiedy trzeba nakarmi i pomoże w kłopotach. Martin Beck szybko traci przy niej rezon i dostrzega w niej upór i silną wolę, którym nie potrafi się przeciwstawić ale równie szybko dostrzega, że porozumiewa się z nią bez słów i w jej towarzystwie czuje się zaskakująco rozluźniony – czy postać Rhei Nielsen nie jest pewnym symbolem oczyszczenia i porządku? Światełkiem w tunelu może być też scena w której młody lokator kobiety zastanawia się czy nie zostać policjantem; Beck mało zachęcająco mówi mu: „Przez pierwsze lata można jakoś wytrzymać, jeśli jest się gotowym na codzienne kontakty z matołami i traktowaniem jak popychadło przez przełożonych, którzy są karierowiczami, ważniakami albo idiotami. Nie wolno mieć żadnych poglądów. Wtedy ma się duże szanse, żeby stać się kimś takim jak oni”, a w odpowiedzi słyszy: „Ale tak źle chyba nie jest. Za dużo w nas niczym nieuzasadnionej nienawiści do policjantów”.
Dość trudno jest mi jednoznacznie ocenić tę książkę; jest tu humor, ale zbliżony bardziej do „13 posterunku” albo „Akademii policyjnej” niż do poważnej satyry; jest krytyka szwedzkiego społeczeństwa, ale trochę manipulująca; jest intryga kryminalna, ale bardzo wieloznaczna; są też, a jakże, polskie smaczki: w mieszkaniu Mauritzona policjanci znajdują widokówkę ze Szczecina i polską wódkę o mocy 65%. I w tym przypadku również porównałem wydanie z 2011 roku z pierwszym z 1980 roku – różnice są duże, głównie w składni zdań i zasobie słownictwa; sens treści jest zachowany ale współczesne tłumaczenie jest jakieś żywsze; pięć lat temu o wiele głębszej analizy obu tłumaczeń dokonała mgr Natalia Wcisło z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Tak czy inaczej warto po tę książkę sięgnąć, choć trzeba być przygotowanym na trochę propagandy i kilka dość dyskusyjnych rozwiązań.