Kostecki Tadeusz – Czerwony Diabeł 241/2022

  • Autor: Kostecki Tadeusz ( Wand Krystyn T. )
  • Tytuł: Czerwony Diabeł
  • Wydawnictwo: LTW
  • Rok wydania: 2009
  • Recenzent: Robert Żebrowski

„Banzaj Nippon!!”

Tadeusz Kostecki (1905-1966), nestor polskiego powojennego kryminału, zadebiutował w roku 1938 powieścią westernową pt. „Krwawy szlak pogranicza” (niestety nie czytałem jej i nie znam fabuły) wydaną pod ps. Krystyn T. Wand. Pod tym samym pseudonimem wydał jej kontynuację noszącą tytuł „Czerwony Diabeł”. Inne jego westerny to: „Kanion Słonej Rzeki” i Droga powrotna Płowego Jima” (oba zrecenzowane w naszym Klubie), „Żółtodziób” i „Niesamowita farma”.

Recenzowana przeze mnie książka po raz pierwszy wydana była latem 1939 roku przez Wydawnictwo J. [Jakuba] Przeworskiego. Liczy 246 stron i zawiera kilka czarno-białych obrazków. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego.

Akcja dzieje się w Stanach Zjednoczonych (oczywiście Ameryki Północnej, a nie Meksyku), na – nie dzikim już – Zachodzie, a dokładnie na Pograniczu (z Meksykiem), w latach 30. XX wieku. Głównym bohaterem jest mężczyzna o ps. „Czerwony John” lub „Czerwony Diabeł” (jego koń zaś nazywał się … „Czerwony”). Był on przywódcą dwudziestoosobowej bandy rozbójników, zwanej przez nich „Stowarzyszeniem”. Jego zastępcą i totumfackim był meksykański bandyta – Metys, Pedro Diaz. Wśród członków tej kompanii wyróżniali się: Swing (swoje nazwisko zmieniał tyle razy, że już nie pamiętał jak się pierwotnie nazywał), Krzywy Nos (pokerzysta) i Walley (najweselszy z całego „Stowarzyszenia”). Swoją siedzibę mieli w okolicach Blackstone, w pieczarze (zwanej „Gniazdem”), ukrytej w głębokim, ufortyfikowanym i trudno dostępnym wąwozie. „Gniazdo” wyposażone było w spalinowy generator prądu, żarówki, wentylator, kuchnię elektryczną, radio i meble. Tu też znajdował się „Sezam” bandy.

O przeszłości „Reda” dowiadujemy się stopniowo. Faktycznie nazywał się John Spencer O’Reilly. Urodził się w dniu 15 maja 1902 roku, w Bostonie. Jego przodkowie pochodzili z Irlandii. Był synem Herberta i Anny, którzy zginęli w wypadku samochodowym, gdy miał pięć lat. Osierocony, przeszedł pod opiekę stryja – milionera, który zapisał mu w spadku cały swój majątek (motyw bogatego stryja i dziedziczonego po nim spadku, przypomniał mi „Awanturę w Chicago” Nasielskiego). Studiował na Harwardzie w Instytucie Języków Wschodnich. Przez kilkanaście miesięcy brał udział w „Wielkich Manewrach” we Francji, czyli I WŚ (musiał podać fałszywą datę urodzenia, by dostać się do wojska), gdzie dosłużył się stopnia sierżanta. Brał udział m.in. w bitwie nad Sommą (trwała od 1 lipca do 18 listopada 1916 roku). Został odznaczony Millitary Cross (brytyjskie odznaczenie przyznawane oficerom, ale nie podoficerom (?!), wojsk lądowych). Co robił po powrocie z wojny, tego nie wiadomo. Wiemy natomiast, że miał narzeczoną o imieniu Inez, która została zastrzelona. Umierającej obiecał, że zejdzie z drogi bezprawia i będzie uczciwym człowiekiem, jednak słowa nie dotrzymał [Historia Johna i Inez opisana jest w „Krwawym szlaku pogranicza”]. Odkąd utracił narzeczoną, szukał śmierci w walce, by móc się jak najszybciej spotkać z ukochaną w zaświatach. Jego życiu towarzyszyły plakaty o treści: „Wanted dead or alive. Reward 20 thousand $”.

Dowodzona przez „Reda” banda regularnie napadała i łupiła, by powracać do „Gniazda” ze swoimi zdobyczami. Jednak on starał się unikać zabijania ludzi. Któregoś dnia napadli na jadące samochodem małżeństwo Zofię i Jima Westerby. Zabrali im 25 tysięcy dolarów. Kiedy „Boss” dowiedział się, kogo okradli, polecił zwrócić pieniądze pokrzywdzonym, prawdopodobnie dlatego, że Jim był znajomym Inez. Kolejną akcją miał być napad na luksusowy wycieczkowy statek rzeczny „Dafne”, z trzydziestoma pasażerami – milionerami na pokładzie. Poza nimi na statku było „tylko” sześciu członków załogi oraz kapitan i dwóch oficerów, a także piętnastu stewardów, jak również kucharz z dwoma pomocnikami, metr [maitre] d’hotel, kinooperator, dentysta, masażysta, masażystka, manikiurzystka, pedikiurzysta, dwóch fryzjerów, 6 prywatnych kamerdynerów, czyli łącznie 72 osoby (w książce jest 73), w tym 61 mężczyzn. Statek uzbrojony był w ckm, wyrzutnie rakiet alarmowych, radiostację i reflektory. Załoga posiadała pistolet i sześć rkm-ów, a każdy – bez wyjątku – mężczyzna na pokładzie miał własny rewolwer. Zdeponowane u kapitana pieniądze pasażerów, a także posiadana przez nich przy sobie biżuteria oraz wyroby ze złota, wg obliczeń „pi razy oko”, były warte co najmniej ćwierć miliona dolarów. By osiągnąć zamierzony cel, „Red” postanowił przebrać bandę za policjantów rzecznych i zbudować replikę oryginalnej łodzi policyjnej „Rekin”, pochodzącej z roku 1892, lecz służącej w tym rejonie do tej pory. Jak przebiegł i czym zakończył się napad, tego nie zdradzę. Jednak to nie wszystko, potem też było „gorąco”. Kolejny napad, strzelanina, bitwa, znów strzelanina, i kolejna. Ucieczki, poszukiwania, pożary, wybuchy i nawet użycie … gazu musztardowego (znanego jako iperyt). Uff !!!

Ta powieść Kosteckiego jest połączeniem westernu, powieści sensacyjnej, szpiegowskiej, melodramatu i powieści sądowej (nie przesadzam). Zabrakło jedynie tego, co dla nas najważniejsze, czyli kryminału. Quasi-śledztwem można nazwać jedynie to, co robi świetny adwokat Johna, odnośnie badania jasnych stron jego życia, które John starannie przed nim ukrywa. Nie jest to jakieś dzieło wybitne lub zapadające w pamięć. Ot, taki średniak, który dla fanów autora jest jak najbardziej do przeczytania, ale bez nastawiania się na jakieś fajerwerki. W książce raz tylko wystąpiło słynne powiedzonko autora: „Więc cóż z tego”. Poloników nie ma żadnych. Ciekawe jednak, czy użyte zdania: „Zaraz po wyjściu od pana mecenasa udaję się do Komendy Głównej Policji” oraz „Się ludziska nabijają z tych tam stołecznych policjantów”, jakoś nie nawiązują do naszego kraju?