Maj Sjöwall, Per Wahlöö – Mężczyzna na balkonie 212/2022

  • Autor: Maj Sjöwall, Per Wahlöö
  • Tytuł: Mężczyzna na balkonie
  • Wydawnictwo: Wydawnictwo Amber
  • Seria: Kryminał z klasą
  • Rok wydania: 2009
  • Recenzent: Mariusz Młyński

LINK Recenzja Grzegorza Cieleckiego

W sztokholmskich parkach grasuje przestępca atakujący i okradający bezbronnych starców, kobiety i dzieci; w ciągu dwóch tygodni dokonał ośmiu napadów. W piątkowy wieczór dochodzi do dziewiątego rozboju; niemal w tym samym czasie w okolicy napadu zostaje uduszona ośmioipółletnia dziewczynka. Jej matka zeznaje, że już zeszłej jesieni córka była narażona na zaczepki tak zwanych brzydkich wujków; policja próbuje iść tym tropem i zatrzymuje jednego z podejrzanych ale po dwóch dniach znajduje drugie zwłoki. Wkrótce policja aresztuje mężczyznę dokonującego rozbojów; podczas przesłuchania okazuje się, że prawdopodobnie widział on mordercę dziewczynek. Tymczasem „w Sztokholmie i na przedmieściach drżało ze strachu przeszło milion ludzi”, tym bardziej, że według kompendium otrzymanego przez policjantów od psychologów sprawca jest jak narkoman czyli będzie potrzebował coraz silniejszych wrażeń i może być coraz bardziej bezwzględny i bestialski – i tak się, niestety, staje po raz trzeci.

Szwedzka Wikipedia podaje, że książka wzorowana jest na historii Johna Ingvara Lövgrena, który w latach 1958 – 1963 dokonał czterech morderstw. I chyba dzięki temu ta książka wygląda jak połączenie reportażu, paradokumentu i policyjnych raportów; to powoduje, że powieść jest surowa i wręcz ascetyczna ale przez to jest bardzo sugestywna, intensywna i emocjonalna. Dialogi są świetne, cięte, soczyste i konkretne; na pewno dużo jest w tym zasługi tłumaczki, która ewidentnie „czuje klimat” tej książki – mamy na przykład takie coś: Kollberg „swoim zwyczajem ogłuszająco załomotał do drzwi – „Właź! – zawołała kobieta. Kollberg wlazł”. Jest kilka kapitalnych scen – moim faworytem jest przesłuchanie przez Martina Becka trzyletniego świadka, przypominające opowiadanie Kornela Filipowicza „Świadek, który nie umiał mówić”; świetne są opisy postaci – krótkie ale bardzo szczegółowe i wręcz aptekarskie: o kochance parkowego rabusia wiemy, że miała zegarek z tekstylnym paskiem w szkocką kratę. Jest też trochę wyuzdania w niektórych postaciach, a biorąc pod uwagę niemalże misterność w ich opisywaniu widzimy wręcz anatomiczne szczegóły bohaterów. Co ciekawe, nie ma tutaj jednej prawdziwie głównej postaci; jednym wielkim głównym bohaterem jest cała sztokholmska policja – przemęczona obławą, umordowana i niewyspana, tak jak Lennert Kollberg, który „nie miał już prywatnego życia ani wolnego czasu, wyparły je praca i odpowiedzialność”.

Mam też jednak dziwne wrażenie, że książkę sygnowaną przez parę autorów w rzeczywistości napisało jedno z dwojga małżonków: stylistycznie bliżej jej do pierwszej „Roseanny”, do której zresztą jest tu kilka nawiązań, niż do drugiego „Mężczyzny, który rozpłynął się w powietrzu” i wygląda to tak, jakby pisali je na zmianę – trzeba to będzie sprawdzić w następnych tomach. Coraz wyraźniej widoczne też są lewicowe, wręcz komunistyczne poglądy autorów: w kilku miejscach mamy gruntowną krytykę szwedzkiego modelu państwa dobrobytu, polityki społecznej prowadzącej do narkomanii czy bezdomności, a nawet budownictwa dążącego w kierunku kapitalistycznych bunkrów – ideologią autorów zainspiruje się za pół wieku komisarz Salvo Montalbano, który w jednej książce wygłosi swoje lewicowe poglądy, a w drugiej będzie do poduszki czytał jedną z powieści szwedzkiego małżeństwa. Tak czy inaczej uważam, że po tę książkę warto sięgnąć, na niecałych 200 stronach mamy wszystko, czego można oczekiwać po dobrym kryminale.