- Autor: Jaworowski Roman
- Tytuł: Ostatnia wersja śledcza
- Wydawnictwo: MON
- Seria: Labirynt
- Rok wydania: 1983
- Nakład: 150000
- Recenzent: Mariusz Młyński
LINK Recenzja Grażyny Głogowskiej
Amerykański i niemiecki atak na polską margarynę
Roman Jaworowski to kolejna „Labiryntowa” enigma, na jego temat internet milczy jak zaklęty; podejrzewam jednak, że ta cisza może być spowodowana tym, iż rzeczony autor był funkcjonariuszem Służby Bezpieczeństwa – moje przypuszczenia wynikają z tego, że język tej książki jest momentami bardzo fachowy, a autor o głównym bohaterze nie pisze „kapitan Stanisław Przedporski”, tylko „Stach”.
Intryga powieści to klasyczny kryminał milicyjny ale treść miejscami wygląda jak produkcyjniak z wczesnych lat 50. albo konferencje prasowe Jerzego Urbana. Mamy oto morderstwo w ubikacji podwarszawskiego zajazdu „Cześnik”; Dariusz Gorzowski, wicedyrektor – no i żebym się nie pomylił – Biura Ekspertyz i Prognoz Przemysłu Roślin Oleistych, zostaje zastrzelony ze starego, niemieckiego pistoletu. Sprawę prowadzi wspomniany Stach we współpracy z Andrzejem i Wojtkiem; milicjanci w kieszeni denata znajdują studolarówkę ale ekspertyza wykazuje, że banknot jest podrobiony. Tymczasem nadzorujący dochodzenie pułkownik Rochosz podejrzewa, że strzały w toalecie zajazdu mogą mieć związek z akcją „Brassica” czyli z aferą rzepakową dotyczącą działalności grupy przestępczej spekulującej nielegalnymi nadwyżkami ziarna – o zamordowanie Gorzowskiego podejrzewany jest bowiem Feliks Łotewka, obecnie nielegalny handlarz walutą, a wcześniej pracownik Zjednoczenia Roślin Oleistych. Dochodzenie posuwa się dość niemrawo – do momentu kiedy dwaj drobni rabusie znajdują wśród skradzionych fantów pistolet z którego zastrzelono Gorzowskiego.
Czyżbyśmy więc mieli do czynienia ze zwykłym kryminałem? Nic bardziej mylnego! Wspomniana akcja „Brassica napus varietas oleifera” ma na celu spenetrowanie naszego przemysłu tłuszczowego – a po co? Otóż za wszystkim stoi CIA – po kompromitacji w Iranie oraz niesprawdzonych prognozach o możliwości wybuchu wojny domowej w Polsce kongresmeni amerykańscy postanowili obciąć budżet agencji, a w odpowiedzi szefowie CIA wmówili Kongresowi wzrost zagrożenia bezpieczeństwa USA i postanowili uzasadnić celowość zwiększenia budżetu zamiarem dokładnego rozpoznania możliwości polskiego rynku w zakresie zaopatrzenia w podstawowe artykuły spożywcze. Okazuje się jednak, że sprawa zamordowania Gorzowskiego nie ma z akcją „Brassica” nic wspólnego – niestety, nie ma się co cieszyć, bo prawdziwy wróg czyha… gdzie? No, jak to gdzie? No przecież wiadomo, że w RFN! W całej tej szpiegowskiej hecy tak naprawdę chodziło o informacje „na temat możliwości skutecznej i szybkiej dezorganizacji i zablokowania produkcji tłuszczów spożywczych w kraju. Obok podobnych działań w innych dziedzinach naszego, chronicznie kulejącego, rynku żywnościowego mogłoby to doprowadzić do niepokojów społecznych” – konsekwencją tego byłoby „odpowiednie ustawienie restrykcji gospodarczych. Chodziło o to, aby tak wygłodzić Polaków, by wyszli na ulice i rzucili się sobie do gardła”.
I wszystko jasne! Jakieś pytania? Wychodzi więc na to, że kryzysu na początku lat 80. nie spowodowała ani samobójcza polityka towarzysza Edwarda ani militarystyczna strategia Generała tylko krwiożercza i rewizjonistyczna polityka ziomków i junkrów. Szkoda tylko, że autor najwyraźniej nie wiedział o akcji Polenhilfe czyli pomocy, jakiej udzielali naszemu krajowi ci parszywi Niemcy. Znał za to ideologię Simona Bolivara mówiącą o tym, że „Stany Zjednoczone podjęły się misji prześladowania innych ››nędzą w imię wolności‹‹”, wiedział też, że w Szwajcarii związki zawodowe nie mają prawa do strajku, a w Wielkiej Brytanii „od niedawna wszelkie strajki solidarnościowe są zakazane” (podkreślenie moje), jego bohater wyczytał zaś – i to nie w „Trybunie Ludu” ale w „International Herald Tribune” – że „gdy u nas roiło się od strajków, z wielu zachodnich rynków wyparła nas konkurencja”. Szkoda tylko, że autor nie zaznaczył, że Margaret Thatcher, owszem, ze związkami zawodowymi się nie patyczkowała ale ich nie delegalizowała; nie zauważył też, że strajki i protesty były tak właściwie jedyną realną formą kontaktu z władzą – już w grudniu 1970 roku, po masakrze na Wybrzeżu przerażeni towarzysze sami twierdzili, że doszło do rozdźwięku między władzą a klasą robotniczą.
Cały czas jestem w pełni świadomy, że takie były czasy i takie tych czasów były wymogi; sęk tylko w tym, że niektórzy autorzy robili to jakoś subtelniej – Roman Jaworowski zrobił to po prostu ordynarnie, a jego stylu nie powstydziłby się Jerzy Urban. Najgorsze jest jednak to, że sama intryga tego kryminału jest nawet niezła, mamy tu potoczysty język, płynną akcję, ciekawe przedstawione postacie i intrygująco, niemal surrealistycznie opisaną scenerię – co z tego jednak, skoro wszystko jest podporządkowane chamskiemu atakowi na zgniły Zachód, a finał jest tak kuriozalnie wymuszony jakby był pisany w Wydziale Propagandy KC PZPR i u mnie wywołał najpierw parsknięcie śmiechem, a potem obrzydzenie. Ta książeczka przeznaczona jest więc wyłącznie dla badaczy epoki lub dla „Labiryntowych” masochistów.