- Autor: Daleszak Bogdan
- Tytuł: W ubraniu skocz do jeziora
- Wydawnictwo: Iskry
- Seria: Klub Srebrnego Klucza
- Rok wydania: 1986
- Recenzent: Grzegorz Cielecki
Jak już pić to dokładnie
Powieść Bogdana Daleszaka pod wielce obiecującym tytułem „W ubraniu skocz do jeziora” stanowi konglomerat kryminału, reportażu i pogadanki dydaktycznej, o tym dlaczego na złą drogę lepiej nie schodzić. Środowisko dziennikarskie, milicyjne i przestępcze przecinają się tu na każdym kroku, we Wrocławiu, Legnicy i okolicach. Tam bowiem działał na niwie dziennikarskiej autor i do swoich kilku kryminałów materiały zbierał przy okazji.
Jacek, Julek, Rysiek i Bolek to wyjadacze prasy terenowej. Dyskutują, grają w szachy w redakcji, szukają materiałów do artykułów. Na plan pierwszy wysuwa się plaga samobójstw wśród młodzieży akademickiej. Sprawa niepostrzeżenie zazębia się z działaniami szajki włamywaczy, którzy dorabiają klucze do różnych mieszkań, by je potem pod nieobecność lokatorów okradać. Działają na szeroką skalę. Ponadto mają na koncie włam do jubilera i kuśnierza.
Akcja powieści składa się z dziesiątek mikroobserwacji i opisów nakładających się na siebie niczym kolejne warstwy blachy falistej, pod którymi coraz ciężej coś dotrzec. Nie poddajemy się, czytamy uparcie dalej. Przybywa postaci. Penetrujemy zakamarki Wrocławia: „W tym miejscu przesmyk między murami nie miał dwóch metrów szerokości – jedno z tysięcy tajemnych przejść w mieście znanych tylko złodziejom, milicjantom, dzieciom i niektórym bardzo wścibskim dziennikarzom” – oto okolice wrocławskiej Biblioteki „Ossolineum”. Byłby to wspniały passus w przewodniku „Wrocław dla zaawansowanych”. Widać, że Daleszak czuje miasto. Natomiast natłok fabularnych drobin jest zabójczy dla konstrukcji powieści jako całości. Przemieszczamy się zatem od obserwacji do obserwacji, od opisu do opisu, coraz bardziej zagubieni i znikąd pomocy. Żeby chociaż pod ręką była flaszeczka kubańskiego rumu lub butelka żytniej. Niestety tymczasem muszą nam wystarczyć cytaty i niewątpliwa empatia dla sierżanta Szafrana z Komendy Wojewódziej MO w Legnicy, której „gmach był okazały tylko z zewnątrz. Znacznie mniej była reprezentacyjna klatka schodowa, a ciasne korytarze nie rażą tylko dlatego, że są niedostatecznie oświetlone.” A zatem mamy też lekką krytykę rzeczywistości dookólnej. Albo tu: ” – Proszę pana, codziennie w naszym kraju upija się skutecznie blisko milion osób i niemal wszyscy mówią przy tym od rzeczy. Także o samobójstwie” (z rozmowy dziennikarza w akademiku). W tle kolejni milicjanci i ich udział w rozmaitych dochodzenach: kapral Pietrzak, kapitan Chwaszcz, inspektor Wiesław Geib, kapitan Rygiel, major Stanisław Szymański, major Góral. Niestety ciężko ich rozróżnić, gdyż brak nawet naskórkowej charakterystyki. Wszycy oni są pionkmai wielkiej milicyjnej machiny kreślonej nonszalancko przez Daleszaka.
Za to wiemy, że upić się można nie tylko „skutecznie”, ale również dokładnie: „Parę dni po wypadku z Jasiem spiliśmy się z Tadkiem dokładnie”.
Z rozrzewnieniem odnotowuję wzmiankę o „Kurierze Polskim”, w którym to dzienniku miałem okazje pracować drugiej połowie lat 90.
Autor znajduje okazję by wymienić hurtem nazwy kilku wrocławskich lokali, przy okazji informacji aresztowaniu podejrzanego udział w kradzieży desek: „Bardzo mgliście przypomniał sobie, że wczoraj po południu balował w „Kosmosie”, a później w „Smakoszu” lub we „Wrocławskim”. Tu warto nadmienić co, że Bogdan Daleszak był autorem „Bedekera wrocławskiego”. Widać, że znał Wrocław jak własną kieszeń.
Najlepszy cytat z tej powieści to zapewne monolog wewnętrzny dziennikarza Leszka „Dzisiaj nic nie wyprowadzi go z równowagi, chociaż wiedział, że w wannie nie znajdzie Lizy Minelli, a w zlewozmywaku chłodzącej się żytniówki”.
Szósty i ostatni zarazem kryminał Bogdana Daleszaka powstał w roku 1979, ale wydano go dopiero w 1986. Pod wieloma względami to interesująca lektura, natomiast nie sprawdza się niestety jako fabuła. Książka sprawia raczej wrażenie zbioru luźnych dziennikarskich notatek wyjętych z redakcyjnej szuflady i na chybcika skomponowanych w całość pretekstową fabułą.
Jedno jest pewne. Po takiej czytelniczej przygodzie na pewno warto upić się dokładnie. Nie wiem nawet czy pisząc powyższy tekst już nie byłem pijany.