Górecki Gustaw, Nowicki Alozjy – Spotkanie na Montmartre 188/2022

  • Autor: Górecki Gustaw, Nowicki Alozjy
  • Tytuł: Spotkanie na Montmartre
  • Wydawnictwo: MON
  • Seria: Labirynt
  • Rok wydania: 1973
  • Nakład: 90000
  • Recenzent: Mariusz Młyński

„Spotkanie na Montmartre” to swojego rodzaju „Labiryntowe” novum – tym razem siedziba Zła nie mieści się w RFN tylko w Tel Awiwie; po tej serii można się było jednak spodziewać jednoznacznego ustosunkowania się do konfliktu izraelsko-arabskiego. Macki monachijskiej ośmiornicy tu jednak też się pojawiają; zadowoleni są więc wszyscy – i ci, którzy wysyłali syjonistów do Syjonu i ci, którzy wszędzie widzieli rewizjonistów i potomków pruskich junkrów.

Akcja dzieje się trzy lata po „Gospodzie w Liesetall” – Erich Ringer wciąż krąży po Europie i szuka kontakty; tutaj jednak kawa zostaje wyłożona na ławę: jego zwierzchnik, pułkownik Moses Herera niczym generał Patton wygłasza patetyczną mowę w której przypomina, że „terenem działania naszej organizacji jest cały świat. Szczególną uwagę musimy jednak zwrócić na kraje Europy Wschodniej, które potępiły zwycięstwo Izraela na forum międzynarodowym i uznały go za agresora”. A co jest celem tej organizacji? „Musimy zatem obok nacisku psychologicznego, a w tym pomaga nam aktywnie monachijska rozgłośnia, dążyć do zahamowania postępu gospodarczego, wywoływania konfliktów między organami władzy a robotnikami i młodzieżą, do wytwarzania psychozy wzajemnej nieufności”. Dalej też jest fajnie: organizacja zakłada przeniknięcie do środowisk akademickich, zwłaszcza na takie kierunki, jak filozofia czy socjologia, a tam „podsycimy ferment i nadamy mu bieg odpowiadający naszym interesom”, następnie „sięgniemy do argumentów ekonomicznych”, a jeśli nacisk gospodarczy nie da wyników „sięgniemy do innych środków. Słyszałeś chyba coś niecoś o przygotowaniach rabina Kahane w Nowym Jorku i członkach jego ligi? Ci nie będą się wahać” – czyli tłumacząc z polskiego na nasze: albo Polskę złamiemy ekonomicznie albo terrorystycznie.

Nie chce mi się wyciągać jakichkolwiek wniosków z tych dyrdymałów ale jakoś trudno mi uwierzyć, żeby Radio Wolna Europa prowokowało konflikty między narodem a władzą; wygląda mi to na dość ordynarne zrzucenie odpowiedzialności za wzajemną nieufność – idąc tropem takiego myślenia można przyjąć, że wcześniejsza o dwa lata od tej książki masakra na Wybrzeżu nie była wyrazem złości narodu i nieudolności władzy, tylko wspólną operacją żydowsko-niemiecką. Ręce opadają, a włos staje dęba na głowie, bo mam pełną świadomość tego, że były takie kręgi w których bezkrytycznie wierzono w takie bzdury – na usta ciśnie mi się analogia do współczesności i pewnego wina:-)

W świetle tego manifestu tajemniczej organizacji zbliżonej do Żydowskiej Ligi Obrony cała intryga wydaje się być tylko dodatkiem, zresztą mdłym, nijakim, absolutnie bezbarwnym i naiwnie bzdurnym ale za to ideowo słusznym. Mamy plany tajemniczego wynalazku, które Ringer chce przejąć przy pomocy klasycznego podłożenia świni ale dzielny pracownik instytutu mówi „nie” – ot i cała historia. A wszystko toczy się przy wszędobylskiej obecności Służby Bezpieczeństwa – rozczulają mnie sceny w których niemal każdy w przypadku jakiejś wątpliwości udaje się do „znajomego” esbeka proszącego, by mówić do niego Jur. Ale jeszcze bardziej rozbrajają mnie charakterystyki postaci: rzeczony pracownik instytutu to „były andersowiec. Bezpartyjny. Przy okazji wielkich świąt religijnych chodzi do kościoła. Możliwe, że coś kryje się w jego przeszłości” – i takiego człowieka wysyła się do Paryża, by nawiązał kontakty w związku z tajemniczym wynalazkiem, a na dodatek naraża się na kontakt z Wysłannikiem Zła?

Nie ma co, napisanie tak chamskiej propagandy to też sztuka. Ale tak poważnie: ta książka pokazuje jak obrzydliwa atmosfera panowała w Polsce po Marcu ’68; jej czytanie to ewidentna strata czasu, bo nic z niej nie wynika: drętwe, patetyczne dialogi, intryga z której nic nie wynika i bezbarwny Paryż. Jedyne, do czego się ona nadaje, to do zapomnienia, nie ma nawet z czego „podrzeć łacha”, bo chyba nawet nie wypada – więc zamiast zadręczać się tym koszmarkiem lepiej pójść nad morze i poobserwować statki.