- Autor: Kłodzińska Anna
- Tytuł: Zaułki
- Wydawnictwo: Ilustrowany Kurier Polski, Kurier Polski, Wydawnictwo Wielki Sen
- Seria: Seria z Warszawą
- Rok wydania: 1964, 2011
- Recenzent: Marzena Pustułka
Hipnotyzujące, złotawe oczy szefa
Przeczytałam w życiu pewnie kilkanaście książek Anny Kłodzińskiej, niektóre nawet kilkakrotnie, ale wydane ostatnio w Serii z Warszawą Zaułki są na pewno jedną z najlepszych.
To już nawet nie jest zwykły kryminał, ale wręcz dramat psychologiczny ze zbrodnią w tle. Mniejsza o wątek kryminalny, okradanie mieszkań to w końcu najbanalniejsza rzecz na świecie, nawet zakładając, że robi się to w super zorganizowany sposób. Ale jak wspaniale ukazane są tutaj przeżycia i rozterki wewnętrzne głównych bohaterów, ich strach przed wszystkowiedzącym szefem! Z jednej strony podejrzewają , że ich w bezczelny sposób kantuje, potem uzyskają nawet pewność , że tak jest, ale jednak strach przed jego bezwzględnością i brutalną siłą paraliżuje wszelkie działania. Cóż takiego było w tym człowieku, że potrafił tak bezdyskusyjnie podporządkować sobie młodszych od siebie i pewnie silniejszych warszawskich cwaniaczków ? I te dziewczyny, które też z niejednego pieca chleb jadły? „Czasem myślę, że on wie nawet , co my do siebie mówimy, na ulicy, czy w kawiarni. A jeżeli to prawda…… no to, nas też czekać może podobny los”. Ich strach przed szefem jest wszechobecny i wszechogarniający – „Wzdrygnął się. Zdawało mu się, że z ciemności schodów spoglądają na niego błyszczące oczy Leopolda. Splunął. Przetarł powieki. Tfu, do jasnej cholery! Zapalił nagle zapałkę. Oczy znikły”. Owszem , szef potrafi być brutalny i bezwzględny, nigdy nie przebacza, ale przecież to oni sami pozwalają mu na to , gdyż on wyczuwa świetnie ich nastroje, niepewność i wahanie, i potrafi to wykorzystać. Dlatego zawsze potrafi wyprzedzić ich działania i zaatakować z zaskoczenia, a oni poddają się , idąc jak cielęta na rzeź. „Poczuł, że wszystka krew powoli odpływa mu z twarzy, a nos bieleje ze strachu. Z ręki w czarnej rękawiczce wysunął się wytrych, upadając bezszelestnie na gruby, miękki dywan. W drzwiach stał Leopold. Patrzał na niego spokojnym wzrokiem, w którym nie było gniewu, tylko zaciekawienie. Mimo to „Długi” aż ugiął się pod tym wzrokiem. Nie mógł się poruszyć, jakby mu ktoś poprzetrącał kolana.” albo następna scena – „To był głos Leopolda. Nigdy dotąd nie zdarzyło się, żeby przychodził do jej mieszkania. A więc może już wie?…Oparła się plecami o ścianę, czując że słabnie. ( ….) Była jak martwa, nie mogła wydobyć z siebie głosu.(…) Jak zahipnotyzowana patrzyła na otwierające się drzwi, na spokojną, nieruchomą twarz Leopolda, który wszedł do przedpokoju, na jego dziwnie piękne, złotawe źrenice”. Rany, aż ciarki przechodzą, gdy czytamy taki opis. Ale dlaczego, dlaczego ci młodzi ludzie byli tak sparaliżowani strachem? Kim faktycznie był Leopold, jakim człowiekiem , w jaki sposób potrafił po prostu ubezwłasnowolnić tych młodych ludzi? To zagadnienie zainteresowało mnie w książce bardziej, niż problem kradzieży starych marynarek i skarpetek oraz damskiej bielizny. A właśnie na to pytanie autorka nie udziela odpowiedzi, i nic dziwnego, bo nie to było celem książki. W końcu przecież kapitan Szczęsny w przebiegły sposób demaskuje zbrodniarza i nawet odzyskuje część skradzionych dóbr osobistych. W jakiś jednak przedziwny sposób udało się Autorce akurat w tej książce uniknąć nudnawych, przydługich przesłuchań, działania operacyjne milicji skrócone są do niezbędnego minimum, a na pierwszy plan wysuwa się psychologia zbrodni – sprawców, ofiar i charyzmatycznego szefa. Właśnie charyzma to jego główna cecha, cecha osobowości, która sprawia , że inni robią to, czego od nich wymagamy bez żadnego sprzeciwu i bez zastanowienia, że na samą myśl o odmowie wpadają w popłoch i ze strachu drżą im kolana.
Doprawdy, ta książka jest chyba jedną z najlepszych w dorobku Anny Kłodzińskiej, czyta się świetnie, dosłownie na jednym oddechu. Na dodatek dowiadujemy się nowych rzeczy o naszym ulubionym Białym Kapitanie. Nie dość, że ma „nosa” i niezawodny instynkt śledczy to jeszcze potrafi być przebiegły jak lis i ma zdolności aktorskie – przepięknie odegrał wyreżyserowaną przez siebie scenkę w zakopiańskiej kawiarni, na którą nabrał się nawet wszystkowiedzący Leopold. Najwyraźniej na Szczęsnego nie działały jego złociste, hipnotyzujące oczy…..