- Autor: Kłodzińska Anna
- Tytuł: Jak śmierć jest cicha
- Wydawnictwo: Wydawnictwo Wielki Sen
- Seria: Seria z warszawą
- Rok wydania: 2010
- Recenzent: Grzegorz Cielecki
LINK Recenzja Adama Sykuły
LINK Recenzja Rafała Figla
LINK Recenzja Piotra Kitrasiewicza
Jak strzelać to tylko w tłumie
Dzięki powieści „Jak śmierć jest cicha” możemy uzupełnić wiedzę o wczesnych sprawach prowadzonych przez kapitana Szczęsnego. Książka ta, mimo widocznego gazetowego pośpiechu i związanego z tym chaosu fabuły, charakteryzuje się niezłym tempem i jest zupełnie jeszcze wolna od wsadu ideologicznego. Mamy za to aż cztery trupy. I to pierwszy z nich zanim jeszcze rozpocznie się akcja.
Tajemniczy mężczyzna kradnie pod osłoną nocy zwłoki kobiety z kostnicy i nie niepokojony przez nikogo oddala się na Mokotów. Po tym wydarzeniu powinniśmy spodziewać się energicznego śledztwa, a tu nagły zwrot akcji. Ktoś strzela (kaliber 7,62 Ceska Zbrojovka) w tłumie na Dworcu Głównym. Ginie Józef Danowski, znany jako „Piękny Lolo”, pożeracz serc niewieścich i mroczny przedstawiciel półświatka, mieszkaniec romantycznych baraków na Annopolu (obecnie dzielnica licznych zakładów pracy o dwóch pętli tramwajowych, byliśmy tam na Klubbingu Bródnowskim). Major Daniłowicz, bezpośredni zwierzchnik i mentor kapitana Szczęsnego oraz znanego nam też z innych powieści Kłodzińskiej porucznika Kręglewskiego, przypuszcza, że to krwawe porachunki bandy „Kelnera” z Pragi oraz „Hiszpana” z Annopola. Brzmi to kuriozalnie, ale wizjonersko wobec początku lat dwutysięcznych, kiedy to w porachunkach mafijnych faktycznie gangsterzy padali jak pluskwy. Tylko w restauracji „Gama” na Woli było pięć trupów. A jak banda „Korka” planowała wejść na Mokotów to od razu zginął ktoś w jednej z galerii handlowych. Szczęsny dobrze jeszcze nie rozpoczął Śledztwa, kiedy mamy kolejnego trupa. Tym razem ktoś strzelał na Dworcu Wieleńskim. Czyżby to dzieło szaleńca? Przecież nikt planujący zbrodnie z premedytacją na planowałby ataku na dworcu, gdzie tłum ludzi, a więc i pomylić się można i jest się wystawionym samemu, jak na widelcu. Dziesiątki świadków. Rozpoczyna się penetracja przestępczych środowisk Pragi. W piwnicy na ul. Grochowskiej 113 milicja trafia na pistolet, z którego strzelano na obu dworcach. Czyżby zatem „Hiszpan”, który tu właśnie melinował swój sprzęt do włamań. Kapitan Szczesny jakoś nie bardzo to wierzy. Jego nos mówi mu zupełnie co innego, a jak wiadomo nos w pracy pasa gończego jest najważniejszy. Same fakty wyglądają co najmniej podejrzliwie. W toku czynności trafiamy na karanego i dobrze znanego milicji „Suchą Rączkę”. Był na dworcu w krytycznym momencie. Ten rzecze w następujące słowa: „- Siatka była wielka a ja hajcu nie miałem. Frajer w nachach trzymał portfel. Święty by nie wytrzymał. Ale ksywy oddałem.” (str. 29).
Wśród świadków dworcowych wydarzeń nie są wyłącznie obywatele z marginesu. Mamy także profesora Szerenta. Białemu Kapitanowi (tak się też często mówi o Szczesnym, gdyż miał włosy białe jak śnieg mimo młodego wieku), coś, dokładnie nie wiemy co, każe myśleć, że profesor ma jakiś związek z tą sprawą. Do tego stopnia, że gdy naukowiec bawi na sympozjach w Bułgarii i Rumunii, posyła podającą się za hydraulików ekipę do jego mieszkania i dokonuje skrupulatnej rewizji. Jej wyników nie zdradzę.
Akcja „Jak śmierć jest cicha”, jak to często u Kłodzińskiej bardzo wydumana i gdyby było naprawdę tak, jak pisze autorka, to milicja nie miałaby żadnych szans na rozwiązanie tej pogmatwanej sprawy. W końcowych partiach książki dochodzi jeszcze czwarty trup — mężczyzna zabity w samochodzie pd Grójcem. Traf jednak chce, że wszyscy zamieszani w sprawę, dla wygody milicji, znajdują się zwykle tam, gdzie być powinni. Nie mniej książkę czyta się gładko i z zainteresowaniem. Ważniejsze od fabuły są warszawskie smaczki, mikroobserwacje, no i postać Szczesnego. W tej powieści roi się od kinomanów.: „W świetlicy pogotowia panował półmrok. Grupka pracowników skupiła się przed telewizorem. Wyświetlano interesujący świetnie grany film szwajcarski „W biały dzień”. Doktor Matthel, przedzierał się przez las, tropiąc mordercę” (str. 13). To symbolicznie ukazuje sytuację kapitana Szczęsnego, który też musi sobie radzić w narastającym gąszczu poszlak. Sam oficer śledczy to tez kinoman: „Szczęsny nie dokończył zdania. Sięgnął po gazetę. Poszukał czegoś na ostatniej stronie. Strasznie mu się chciało iść do kina” (str. 35). Niestety nie dowiadujemy się co kapitan obejrzał. Film w „Biały dzień” widziałem kiedyś w Iluzjonie. Faktycznie zapada w pamięć. Dużą poszlaką w znalezieniu mordercy jest analiza dziecięcych rysunków.
Kłodzińska nie byłaby sobą, bez włączania do fabuły miniwykładów w techniki pracy milicyjnej. Tym razem mamy opis metody identyfikacji zwłok za pomocą superprojekcji.
Udając się na ul. Świerczewskiego 131 by pogadać z pewnym dozorcą Szczęsny wstępuje do restauracji „Muranów” (lokal niestety dawno nie istnieje), gdzie zamawia zupę jarzynową, rumsztyk i kawę. Obywatel Maciaszczyk był wcześniej dozorcą przy ul. Ursynowskiej 7. Dozorca na tyle pozytywnie odniósł się od Szczęsnego, że od razu wyciągnął wiśniówkę domowej roboty i nie wypadało odmówić.
Drugi wzmiankowany w powieści lokal to mordowania „Pod Baranem” (lokal także nie istnieje) – „W dusznym, pełnym dymu powietrzu unosiły się zapachy cebuli, kapusty i schabowych kotletów, okraszone swoistym odorem kiepskich wódek i piwa” (str. 108). Nie wiadomo o jakich wódkach się tu wspomina, ale po lekturze „Jak śmierć jest cicha” przydałby się kielich z zagrychą.