Nawrocka Barbara, Doński Ryszard – Śmierć czarnoksiężnika 201/2010

  • Autor: Nawrocka Barbara, Doński Ryszard
  • Tytuł: Śmierć czarnoksiężnika
  • Wydawnictwo: Iskry
  • Seria: Ewa wzywa 07
  • Zeszyt nr 23
  • Rok wydania: 1970
  • Nakład: 100000
  • Recenzent: Wiesław Kot

Cyrk to nie pijalnia mleka

Widownia wstrzymuje oddech. Piękna cyrkówka mierzy z pistoletu (tetetka 7,62) do doktora Osaki.

W komorze autentyczne pociski, co sprawdził przedstawiciel widzów. Za chwilę oczywiście sprytnie podmienione przez cyrkówke na ślepaki.  Zgodnie ze scenariuszem żaden nie powinien zrobić krzywdy „człowiekowi, którego nie imają się kule”. Ale nie tym razem. Jedna z kul – rzeczywiście prawdziwa – trafia doktora w prawą komorę serca. Śmierć na miejscu, na oczach tysiąca widzów. I kapitan Korda ma zagwozdkę: przypadek, morderstwo czy samobójstwo? W dodatku strzelająca asystentka była w cywilu żoną doktora – młodszą o 32 lata panienka z Radomia, którą odkrył podczas jednego z przedstawień. Organizuje nawet powtórkę tamtego fatalnego numeru z jego autentycznymi uczestnikami, ale niewiele to wnosi do śledztwa. Co bardzo nie służy cyrkowi, bo artyści powinni cały czas żyć w skupieniu i w reżymie: spektakl-próba-spektakl-próba. A tu – śledztwo, które powoduje, ze wszyscy chodzą roztrzęsieni. „Cyrk to nie pijalnia mleka” – tłumaczy kapitanowi Kordzie dyrektor, który ma już śledztwa serdecznie dosyć. Tymczasem kapitan wozi się – także całkiem dosłownie – z tą historią po Warszawie. Bo ani kolejne rozmowy z dyrektorem – tu interesujące uwagi o technice cyrkowej z czasów braci Staniewskich i tej z roku 1970 – ani ekspertyzy laboratoryjne nie popychają sprawy naprzód.
Z czasem jednak coraz więcej wnoszą małżeńskie wynurzenia Kalickiej, mimowolnej zabójczyni własnego męża. Okazuje się, że odrobinę rozczarowało ja sztuczne życie, które prowadza artyści cyrkowi. Estrada myli im się z realnym życiem. Sądzą, że reflektor jest skierowany na nich zarówno wtedy, gdy tańczą na trapezie, jak i wtedy, gdy jedzą bułkę z masłem na śniadanie. I tego żona starzejącego się cyrkowego kabotyna już zdawała się mieć dość. Zrobiło się niezłe małżeńskie piekiełko. Tego uczepił się kapitan i w pewnej warszawskiej mordowni,  gdzie zbiera się cyrkowe towarzystwo, drąży kwestię. Okazało się, że fakt, iż stary magik wziął sobie partnerkę tak po prostu z widowni kłócił się zarówno z tradycją – kiedyś w cyrku fach ojców przejmowały dzieci – jak i z praktyką współczesną, kiedy to zdolny narybek bierze się do namiotu po prostu ze szkoły cyrkowej. To się nie spodobało. W dodatku ciągle trwał cichy konflikt młodej żony ze starym mężem. I tę psychomachię kapitan Korda nicuje na wszelkie sposoby. „Nigdy za dużo rozmów z ludźmi – monologuje. Nigdy nie dosyć. Najciekawsze rzeczy i sprawy noszą w sobie ludzie”. A przy okazji uprawia klimat cyrkowy – poznajemy tricki starych mistrzów, szczęśliwe i nieszczęśliwe wypadki na estradzie, co dostarcza kolorytu, a autorom nabija stronice, bo śledztwo od samego początku stoi w miejscu i „nic się nie dzieje”.
Rozwiązanie przychodzi nagle takim oto zbiegiem okoliczności, że kapitan trafia na kogoś, kto sfilmował scenę śmiertelnego zejścia doktora Osaki. A tricków magicznych nie powinno się filmować, bo film puszczony w zwolnionym tempie może obnażyć sztuczkę. Ale czy to naprawdę wiele wniesie? Z takim hamletycznym pytaniem zostawia nas para autorów po lekturze 45 stronic zeszytu „Ewy…”. Warto było doczytać? Od biedy – jak nie dowiedzieliśmy się czegoś ciekawego o przypadku zabójstwa na oczach cyrkowej publiczności, tośmy łyknęli folkloru cyrkowego. Może być.