- Autor: Marczyński Antoni
- Tytuł: Kłopoty ze spadkiem
- Wydawnictwo: Iskry, Galicja
- Seria: Klub Srebrnego Klucza
- Rok wydania: 1958, 1990
- Nakład: 30000, bd.
- Recenzent: Rafał Figiel
Awantura o schedę
Powodowany wrodzonym wygodnictwem, czas jakiś temu przesiadłem się z komunikacji kolejowej na samochód.
Szybko jednak odkryłem poważny mankament takowej przesiadki – oto straciłem możliwość lektury w kolejowym przedziale – jednym z niewielu miejsc współczesnego świata, gdzie można jeszcze czynności tej oddać się bez reszty, ze spokojnym sumieniem, że nie marnuje się czasu. Bogu dzięki mądrzy ludzie wymyślili audiobooki. Ponieważ z miejsca pracy do domu rodzinnego mam około czterystu kilometrów, na świąteczną jazdę postanowiłem zaopatrzyć się w Empiku w kilka sztuk kryminałów, obawiając się, że przy nieciekawej fabule mógłbym niechcący zasnąć za kierownicą. Wzrok mój przykuła powieść Antoniego Marczyńskiego „Kłopoty ze spadkiem”. Jako że Marczyński kojarzył mi się z okresem międzywojnia, spodziewałem się jakiejś sanacyjnej, kryminalnej historii z życia wyższych sfer. Proszę sobie wyobrazić moje zdumienie, kiedy słuchając książki, nagle wyłowiłem słowo „milicja”! Tak, tak moi drodzy, to nie pomyłka! Czy Marczyński napisał tę książkę po wojnie, czy to po prostu politycznie poprawna przeróbka wcześniejszej powieści? Nie umiem powiedzieć. Akcja „Kłopotów” toczy się w Komorowie pod Warszawą dokładnie kiedy właściwie nie wiadomo, jedyną wskazówkę stanowić może fakt, że milicjanci poruszają się samochodem marki „Warszawa”, co sugeruje czasy około-stalinowskie raczej. Oto ekscentryczny staruszek, profesor Bożęcki (pisownię nazwiska podaję za pudełkiem) zaprasza do swojej willi bliższych i dalszych krewnych, zamierzając objawić im swoją ostatnią wolę. Ponieważ naukowiec jest dosyć złośliwy, po wywołanej przez siebie scysji z krewniakami postanawia ich wszystkich wydziedziczyć. Niestety o północy tajemniczy ktoś w sposób definitywny przekreśla jego plany, wyprawiając go za pomocą rewolweru na łono Abrahama a na dodatek ginie testament profesora. Nie wiadomo również, co stało się ze sporą sumą pieniędzy, którą staruszek niechętny państwowym instytucjom przechowywał w tajnej domowej skrytce. Pojawiają się wezwane przez bliskiego współpracownika profesora organa ścigania, w osobie przesympatycznego kapitana Hubera. Jednak nie on jeden prowadzi sprawę, pomaga mu bowiem, choć kapitan jest wybitnie niezadowolony z tej pomocy, tajemniczy krewny–nie krewny nieboszczyka, sympatyczny sportowiec o analitycznym umyśle – Michał Bożęcki. W trakcie śledztwa odnajduje się testament, lecz wszelkie znaki na ziemi i niebie wskazują, że jest to falsyfikat sporządzony ręką jeśli nawet nie mordercy, to wyrafinowanego oszusta. Rodzinka skacze sobie do oczu i wkrótce pada kolejny trup – ginie główny spadkobierca profesora, Ludwik Bożęcki, zamordowany w zamkniętym na dwie ogromne kłódki pokoju. Nie pomaga sprowadzenie dumy Hubera, milicyjnego wilczura Ulissesa – morderca bardzo sprytnie zaciera za sobą ślady. Ponadto wokół willi zaczyna unosić się odór trzeciej ofiary. Ciągu dalszego nie zdradzę, żeby nie odbierać przyjemności tym, którzy zdecydują się po książkę Marczyńskiego sięgnąć. Dodam tylko, że . słuchana podczas jazdy nocą i w śnieżnej zawiei wciągnęła mnie niesamowicie, do czego na pewno w dużym stopniu przyczyniła się fenomenalna interpretacja tekstu przez Rocha Siemianowskiego.