- Autor: Siewierski Jerzy
- Tytuł: Zaproszenie do podróży
- Wydawnictwo: Iskry
- Seria: Ewa wzywa 07
- Zeszyt nr 39
- Rok wydania: 1972
- Nakład: 100000
- Recenzent: Wiesław Kot
LINK Recenzja Grzegorza Cieleckiego
Oko w oko z adiunktem
Oficer śledczy ma potężnego zgryza. Oto przed wielu laty podczas aresztowania groźnego bandyty niedbale asekurował swego kumpla i bandyta był szybszy. Zastrzelił kumpla „klamką”, która chował pod kołdrą. Kumpel zostawił po sobie uroczą dziewczynkę ze śmiesznymi warkoczykami z którą lubił karmić łabędzie w Łazienkach.
I teraz, po latach, ta dziewczynka potrzebuje jego pomocy. Dorosła już dziewczyna – a na imię miała właśnie Beata – w krótkim liście do matki wyraża wolę przeniesienia się z uporządkowanej mieszczańskiej egzystencji do „ruchu”. Co wyłuszczają frazesy: „Żyje się tylko raz i trzeba życie przeżyć możliwie najpełniej. Należy poszukać sensu istnienia we własnym wnętrzu” i te pe i te de. Zadaniem naszego śledczego jest ustalić, gdzie ten „ruch” się krzewi i wyciągnąć ją z bagienka, w które zabrnęła, Oczywiście wszystko dzieje się w ostatniej chwili – w momencie, kiedy śledczy jedną nogą jest już nad morzem, na zasłużonym urlopie. A jako że wspomnienia z nieudanej akcji w głębokiej przeszłości obligują, nasz oficer, który prowadzi narracje w pierwszej osobie, zagryza zęby, rezygnuje z wczasów i próbuje przeniknąć do hipisów. Początkowo nie jest to nawet takie trudne, bo na ulicach łatwo ich rozpoznać. Noszą się barwnie jak młody Niemen. Spora grupka wyleguje się na schodach Empiku na zapleczu warszawskiego Teatru Wielkiego. Ale to drobnica. Oficer zapolował na niejakiego „mistrza”, który był kimś w rodzaju guru. „Mistrzowi” wystarczyło postawić piwo i „mistrz” natychmiast nabierał ochoty do rozmowy. Gdzie panienka jest nie wie, ale – jako altruista – pomoże milicji w rozwikłaniu zagadki. W tym celu obaj udają się miejskim autobusem – dziw bierze, że „mistrz” podróżuje tak prozaicznie – na przystanek końcowy. Potem jeszcze parę kroków i już śledczy jest na miejscu, czyli w podmiejskiej chałupie, zapyziałej i zapuszczonej, która służy wyznawcom „mistrza” za kolebkę. Bytuje tu w niepisanym brudzie i smrodzie stadko chłoptasiów, którzy na przykład chcą zażenować pana oficera tym, ze pokażą mu, jak się wdycha płyn Tri. Żałosne. Zresztą wszystko, co praktykują ci młodzi ludzie wydaje się żałosne – w takiej tonacji opisywane jest od początku. Oto bowiem ludowa ojczyzna pręży się, by w ramach kolejnych planów zbudować „drugą Polskę” (jest rok 1972), a garstka zbałamuconych synalków i córuś pasożytuje na zdrowym ciele społeczeństwa. Tu znacząca uwaga. Pieniążki na te ekstrawagancję dają im zamożni rodzice, którzy regularnie nadsyłają fundusze, by latorośle mogły „podróżować” przy pomocy takich wynalazków jak Tri. I innych też. Na przykład przy pomocy papierosów dla astmatyków ze specjalnym wkładem ziołowym, który wprawdzie wizji nie zapewnia, ale szpanu przydaje. No więc śledczy z „mistrzem” znaleźli się w chacie. Okazuje się – niestety – w samą porę. Bo przy nich ujawniona zostaje poszukiwana Beata. Z paskiem na szyi, uduszona. A przy niej papierosy z prawdziwą tym razem marihuaną. Ot, przykrość.
Tu dobrze rokująca akcja stopuje. I cały środek dobrze zapowiadającej się powieści wypełniają dywagacja pana śledczego z pewnym socjologiem w stopniu adiunkta. Adiunkt przylgnął do stada hipisów, ponieważ będzie ich opisywał jako zjawisko socjologiczne, co hipisi zaakceptowali. I teraz przy koniaczku, który się uparcie przewija, adiunkt kroczek za kroczkiem wyjaśnia naszemu oficerowi specyfikę polskiego hipizmu. Robią się z tego potoki ględzenia – zabójcze dla każdej kryminalnej intrygi. Mamy wręcz wrażenie, że autorowi pomyliły w trakcie literackiej roboty gatunki i z powieści sensacyjnej przesunął się w regiony literatury popularno-naukowej. Wrażenie to jest jednak mylne, bowiem śledczy ma wobec adiunkta dalekosiężne plany. Ujawniają się one na ostatnich stronicach zeszytu, gdzie śledczy odkrywa głębinową intrygę, jaką uknuł w związku z zejściem wspomnianej Beaty. A i „mistrza”, bo on też zostaje zgładzony w Lasku Bielańskim, gdzie odnajduje go – żeby było barwniej zakonnica podążająca na mszę. W każdym razie zakończenie jest średnio odkrywcze, ale za to ma w nim spory udział ten koniak, który uparcie trzyma się naszej milicyjnej gwiazdy. W każdym razie nowością jest to, że kulminacja śledztwa dokonuje się wówczas, gdy oficer jest już na porządnej bani. No, ten to przynajmniej nie mógł uznać dnia za stracony. Czytałoby się więc ten zeszycik gładko, gdyby nie te nierówności gatunkowe, ale mamy wrażenie, że autor Siewierski nie udźwignąłby pomysłowej intrygi o rozmiarach zeszytu „Ewa wzywa 07”. Więc łatał, jak umiał. A my czytamy i oceniamy, jak umiemy. W ten sposób i on, i my jakoś wychodzimy na swoje.