Milc-Ziembińska Urszula – Śmierć wśród chryzantem 47/2009

  • Autor: Milc-Ziembińska Urszula
  • Tytuł: Śmierć wśród chryzantem
  • Wydawnictwo: KAW
  • Seria: seria Czerwona Okładka
  • Rok wydania: 1977
  • Nakład: 100000
  • Recenzent: Wiesław Kot

LINK Recenzja Grzegorza Cieleckiego
LINK Recenzja Marzeny Pustułki
LINK Recenzja Mariusza Młyńskiego

Trup pod chryzantemą

Śledczy rozmawia z nastolatkiem: „- Jak myślisz, kto i dlaczego zamordował Zarzeckiego? – Panie kapitanie, jakbym wiedział dlaczego, to wiedziałbym i kto. – Główkujesz prawidło. – Czytało się trochę kryminałów – odpowiedział chłopak rumieniąc się. – Nie masz się czego wstydzić – powiedział Czerwiński – Znam osobiście bardzo wielu mądrych ludzi, którzy dla relaksu bez żenady sięgają po tę właśnie lekturę”.

Taką krzepiącą rozmówkę zarejestrowaliśmy na stronie 163, co umniejszyło nasz wstyd, że Dostojewski pokrywa się kurzem, a my nasładzamy się Urszulą Milc-Ziębińską. Ta nieznana mi bliżej autorka – celowo takie wybieram, ponieważ w literaturze kryminalnej najbardziej cenię To Nieoczekiwane – wyprodukowała protokolarną polszczyzną historyjkę ugodową. Zawiera się w niej i ukłon wobec Polski budującej socjalizm i zazdrość wobec burżujskiego życia na Zachodzie. Jest współczesna zbrodnia, ale i nuta okupacyjna. Są drobi rzezimieszkowi, co kradną znicze na Powązkach i wielcy denuncjatorzy, którzy skazywali na śmierć dziesiątki współpracowników. Jeśli zmęczy nas jeden wątek, już przed oczami jest następny. I tak przez dwieście stronic pożółkłego papieru rocznik 1977.
W Warszawie zjawia się Ludwik Zarzecki, dziany Francuz o polskim rodowodzie, który na miesiąc zawiesił praktykę adwokacką w Paryżu, aby podziwiać, jak „stary kraj” rośnie w siłę, a ludziom żyje się dostatniej. Spodobało mu się, owszem, nawet młodą narzeczoną sobie w Polsce przygruchał. Tyle, że nie zdążył się nią nacieszyć. Cios tępym narzędziem w tył głowy eliminuje go ze świata żywych. A w parę godzin później czyni zeń obiekt zainteresowań kapitana Czerwińskiego z Komendy Głównej.
Tu zdarzył się w powieści – zapowiedziany tytułem  – mimowolny akcent estetyczny. Więc – mordu dokonano wieczorem we Wszystkich Świętych na Powązkach – a ciało umieszczono w załamaniu rozbudowanego nagrobka. W dodatku przesłonięto je bukietami chryzantem, aby jak najdłużej pozostawało w ukryciu. Utworzyła się więc swego rodzaju kompozycja wizualna – tym bardziej warta zauważenia, że w przeciętnym kryminale autor tylko sporadycznie skupia się na estetyce śmierci.
Trop mordercy biegnie wstecz – ku latom okupacji. Pewna kanalia żeby usunąć konkurencję do ręki pięknej panny wsypała całą podziemną organizację. Po czym w powojennym bałaganie zatarła za sobą ślady – z jednym wyjątkiem. Kanalia miała zielono-żółte ślepia, których pozbyć się nie mogła. I tak z tymi ślepiami paraduje całą powieść, na długo zanim organa nie wskażą jej jako okupacyjnego denuncjatora. I zbrodniarza, który pozbawił życia ostatniego świadka jego okupacyjnej podłości. Dzięki temu czytelnik wytypuje winowajcę bez pudła, co umniejsza przyjemność lektury.
Z ciekawostek odnotować warto przelicznik, jaki stosują wobec siebie polscy i francuscy goście. Dwa dni ugaszczania w Warszawie paryskiego adwokata za jeden dzień podejmowania pary Polaków w Paryżu. Zgadnij koteczku, komu się to bardziej opłacało: Polakom czy Francuzowi?
Niejaka Majcherczykowa sprzedaje oryginalny patent na lustrację narzeczonej. Mówi do narzeczonego na przykład: „Pani Joanna ma bardzo piękna szyję, ale już pomarszczoną. Kobieta – tłumaczę mu – starzeje się od szyi. Na drugi dzień, proszę pana, znowu: – Jakże śliczne rączki ma ta pani Joanna, tyle tylko, że w kostkach przez reumatyzm zgrubiałe. Gdyby nie to, miałaby rączki jak laleczka. I tak, proszę pana, co dzień coś nowego. Nie spotkałam jeszcze nikogo, kto by innym okiem na swój obiekt po takich uwagach nie spojrzał”.
I jeszcze jeden drobiazg – barek oficera milicji. Kiedy zaprasza współpracowników na poczęstunek, zapowiada, że nie będzie to „nic rewelacyjnego”. Przez to „nic” rozumie „jarzębiak na winiaku, śliwowicę i „słoneczny brzeg”, który to „brzeg” ma największe branie. I samotnemu jarzębiakowi w barku nudno.