Krzysztoń Barbara – Agata 48/2009

  • Autor: Krzysztoń Barbara
  • Tytuł: Agata
  • Wydawnictwo: Iskry
  • Seria: Klub Srebrnego Klucza
  • Rok wydania: 1974
  • Nakład: 100000
  • Recenzent: Wiesław Kot

Instytut generuje śmierć

Powieść jak poziom wody na Bugu we Włodawie: dolne strefy stanów średnich. Autorka nazwiskiem Krzysztoń umieściła zbrodnię w posezonowej Rabce. Zima, śnieg zalega wysoko, wczasowiczów wymiotło do Zakopca lub Bukowiny, a tu do domku państwa Rawiczów wmeldowała się panna Agata Domańska. Żeby w ciszy i na odludziu ukoić skołatane nerwy. Nie zdążyła. Znaleziono ją w pokoju wczasowym, w kawie stwierdzono cyjanek potasu.

Samobójstwo? Sprytnie przeprowadzona zbrodnia? Ale w Rabce, po sezonie, gdzie miejsowi znają nawet bezdomne psy? A przyjezdnych można policzyć na palcach? Okazuje się jednak, że tych przyjezdnych, którzy wpadają w oko znudzonym kelnerkom i panienkom na poczcie jest całkiem sporo. Taka Mirka Pelska,  koleżanka z instytutu chemicznego, w którym pracowała Agata – nie wiadomo właściwie po co odwiedziła Agatę. Ale żeby zaraz zabijać? Toż to trzeba mieć przemożny motyw. A tu koło Agaty nie kręcił się żaden mężczyzna, w instytucie też zajmowała niezbyt eksponowaną posadę. Ale z dwojga złego już ten instytut dawał kapitanowi Derko z krakowskiej milicji jakieś szanse na rozsupłanie zagadki. I rzeczywiście: okazało się, że jakiś czas temu Agata wpadła w oko swemu szefowi i nawiązało się między nimi gorące, ale pozbawione szerszych perspektyw uczucie. Profesor nie bardzo wiedział, jak się z tego romansu wyplątać. Ale to tez nie powód, żeby uciekać się do zbrodni. Zwłaszcza, że profesor we własnej osobie w inkryminowany wieczór dzwonił – a żeby odebrać połączenie, trzeba było się pofatygować na pocztę – do Agaty.
Ale ten profesor naprowadza śledczych na interesujące instytutowe bagienko. Układ panuje tu klasyczny. Wybitny profesor z głową w chmurach, plotkarska recepcjonistka, pracownicy, których wiąże codzienna rywalizacja i drobne zawiści. Kto zgarnie zagraniczne stypendium, kto szybciej zrobi doktorat, przeprowadzi habilitację, dostanie ciekawsze pólko badawcze. Nie powiem zbyt wiele, jeżeli zdradzę, że to instytut – jak byśmy dziś powiedzieli: toksyczny – generuje zbrodnię.
A wykrycie jej sprawców biegnie w miarę interesująco, choć mogłoby przebiegać jeszcze ciekawiej. Już wyjaśniam, o co chodzi. Niewprawni autorzy kryminałów najwięcej trudności miewali ze środkowymi partiami powieści, czyli ze śledztwem. Zupełnie nieporadni referowali krok po kroku, kogo taki pan porucznik przesłuchiwał i co to wniosło do śledztwa. Za którymś tam przesłuchaniem winowajca pękał pod wpływem stawianych mu przed oczy dowodów i było po sprawie. Tu jest odrobinę inaczej. Autorka nazwiskiem Krzysztoń starannie rozwałkowuje krytyczny wieczór. I okazuje się, że co świadek to inny przebieg wydarzeń. Mamy więc w fabule kilka niezłych zakrętów, a w dodatku nie opuszcza nas obecność „ducha”, którego widziały góralskie dzieciaki w pobliżu miejsca zbrodni. Więc niby w porządku. Ale nie tak całkiem, bo pod sam koniec powieści autorka robi wist, jaki wykonują amatorzy. Rezerwuje sobie tak z dziesięć stronic celem detalicznego wyjaśnienia morderstwa. Przypomina to sposoby panny Marple czy Poirota, z tym, że tamci byli o wiele bardziej zwięźli. A przy tym z tej finalnej mowy czyni coś w rodzaju spektaklu. Tu nic z tych rzeczy. Wszystko, czego autorce nie udało się równomiernie rozprowadzić po fabule wcześniej, teraz nagle bywa referowane hurtem. Skutkiem tego na ostatnich stronach rozgrywa się coś w rodzaju drugiej powieści – jak by to rozpisać na wydarzenia i dialogi, mógłby to być tom drugi całej historii. Więc wysłuchujemy mocno przydługiego monologu oficera śledczego, który wszystko wszystkim wyjaśnia. Ile się ten biedak musiał nad tą historią namęczyć, to tylko on wie. No i czytelnik ma za swoje. Ale przecież nikt nie zmusza zdrowego na umyśle obywatela do czytania kilkudziesięcioletnich milicyjnych szpargałów. To jego osobista szajba.