Kryspin I. J. – Platynowa jaszczurka 37/2009

  • Autor: Kryspin I. J.
  • Tytuł: Platynowa jaszczurka
  • Wydawnictwo: KAW
  • Seria: seria Czerwona Okładka
  • Rok wydania: 1977
  • Nakład: 100000
  • Recenzent: Grzegorz Cielecki

LINK Recenzja Wiesława Kota
LINK Recenzja Roberta Żebrowskiego

Niepewna denatka  w pociągu pod Koninem

I. J. Kryspin, autor czy też autorka, to kolejna tajemnicza postać na niwie polskiej powieści milicyjnej. Ograniczenie imion do samych inicjałów, to zabieg znany z klasyki światowej. Kryspin postępuje tu w duchu E. L.Doctorowa.
Z tym, że Kryspin napisał książkę nieco krótszą, skrojoną na na 127 stron na potrzeby serii z Czerwona Okładką.


Mamy tu dość rzadki przykład zbrodni kolejowej czyli popełnionej w pociągu – Warszawa-Szczecin, na wysokości Konina. Nic zatem dziwnego, że w pierwszej chwili śledztwo przejmuje Poznań i jest to pierwsza duża sprawa nowicjusza, porucznika Kulika. Oficer przystępuje do roboty, kiedy pociąg jest jeszcze w trasie. I już myślimy, że będzie podobnie jak na przykład u Joe Alexa, gdzie mieliśmy śledztwo w samolocie i wykrycie sprawcy przed lądowaniem. Nic z tych rzeczy. Tu sprawca przecież mógł spokojnie wysiąść, po zadaniu skalpelem śmiertelnego ciosu w serce. Choć w pierwszej chwili nie jesteśmy pewni skuteczności i na stronie już 4 czytamy „Denatka właśnie dogorywa”. Cóż za semantyczna niespójność? Skoro denatka to już musiała wcześniej zakończyć dogorywanie, a nie dogorywać na bieżąco. Denatka była żoną lekarza z Warszawy . Tu zatem przenosi się akcja, a mąż staje się głównym podejrzanym. Fabuła sunie linearnie poprzez kolejnych znajomych denatki i jej męża i w zasadzie zaczyna być nużąco, ale w ostatniej ćwiartce Kryspin zaskakuje kilkoma nagłymi woltami. Denatka miała podejrzane kontakty w środowisku handlarzy dziełami sztuki. I tak dochodzimy do tytułowej platynowej jaszczurki, bardzo drogiej, którą denatka chciała wywieźć statkiem „Radom” i sprzedać gdzieś daleko.
Książkę ratuje też kilka gastronomicznych smaczków. Wstępujemy do „Bristolu”, „Samsona”, „Europejskiego”, „Bazyliszka” oraz nade wszystko do restauracji na Mariensztacie „Pod Retmanem”. Tu dwóch kompanów ostro zakrapia, po czym panowie udają się na na most Śląsko-Dąbrowski i jeden z libacjuszy umiejętnie wrzuca drugiego w odmęty Wisły. Mocna to scena w milicyjniaku.
Restauracji „Pod Retmanem” zostaje nawet poświęcony cały akapit. Wygląda, że była to dość oblegana knajpa. Wspominam o tym, gdyż dziś w „Retmanie” cicho i sennie. Można zjeść trzydaniowy lunch (polecam) za 20 zł, ale nie ma wielu chętnych. Odwiedziłem tę knajpę ze trzy razy na przestrzeni roku i albo nie było tam nikogo poza obsługą albo jacyś pojedynczy klienci. Obecnie „Retman”ciągnie głównie na imprezach masowych – śluby, balangi dla firm, wycieczki itp.
Siłę psychologiczną powieści podnoszą koszmary senne majora Cepryńskiego, czyli mentora i zwierzchnika porucznika Kulika: „Spał fatalnie. Całą noc przewracał się z boku na bok, palił papierosy, myślał nad sprawą, w której wszystko wymykało się z rąk” (str. 82). Tak, prowadzący śledzwo żyje w ciągłym stresie, choć wnioskując z lektury można odnieść wrażenie, że Kryspin niepotrzebnie histeryzuje, bo śledztwo idzie jak po maśle i dziwi mnie, że major aż tak przeżywa. Może ma nie dość twardy charakter jak na robotę w milicji?  Każdy Czytelnik musi sam wydać werdykt w tej palącej kwestii.