Ster Marek – Zabić docenta 35/2008

  • Autor: Ster Marek
  • Tytuł: Zabić Docenta
  • Wydawnictwo: Wydawnictwo Morskie
  • Seria: Konik Morski
  • Rok wydania: 1980
  • Nakład: 40000
  • Recenzent: Grzegorz Cielecki

LINK Recenzja Roberta Żebrowskiego
LINK Recenzja Adama Sekuły

Dwóch uduszonych i wataha hodowców kur

Już sam tytuł książki Marka Stera – „Zabić docenta” intryguje. No bo niby dlaczego zabić docenta, a nie na przykład magistra czy doktora? No i jakie w ogóle znaczenie ma to jaką posadę czy tytuł naukowy posiadał rzeczony docent ? Otóż odpowiem od razu, znaczenie ma zasadnicze.

Marek Ster jest autorem chyba tylko tej jednej powieści milicyjnej. W każdym razie nie trafiłem na żadne inne jego dzieło. Jednej, ale za to istotnej. Naświetla bowiem i definiuje z całą  z mocą zjawisko docentologii. W latach 70. powstała ikona docenta jako intryganta, szui i karierowicza. Docent stał się symbolem postaci, która idzie do celu po trupach i niczym czołg rozgniata wszystko, co stoi mu na drodze do kariery. Nie mamy oczywiście złudzeń, że taki typ docenta stworzył i unieśmiertelnił  genialny Zbigniew Zapasiewicz  w filmie Krzysztof Zanussiego „Barwy ochronne” (1976). Był to zdecydowanie najbardziej diaboliczny docent, jakiego kiedykolwiek mieliśmy. Oczywiście zanim Zapasiewicz zagrał celująco docenta-superszuję, rozbierał tę postać na czynniki pierwsze  w różnych wariantach już wcześniej. Otóż w roku 1971   zagrał docenta Jana w „Za ścianą”, też w reżyserii Krzysztofa Zanussiego, a w roku 1972 wcielił się w docenta Adama Małeckiego  filmie Edwarda Żebrowskiego „Ocalenie”. Warto także wspomnieć, że po docencie w „Barwach ochronnych” zagrał jeszcze Zapasiewicz czwartego docenta, Kwaśniaka w filmie „Kug-fu” Janusza Kijowskiego. Oczywiście Zbigniew Zapasiewicz zagrał jeszcze całą masę doktorów i psychiatrów, którzy także mogli zajmować stanowisko docenta (docent bowiem to zazwyczaj stanowisko które może zajmować doktor lub doktor habilitowany), choć nie zostało to wprost powiedziane. Tak wiec znając docentowe kreacje Zapasiewicza wiemy jak wyglądał ekstrakt, esencja docenta w ogóle i przechodząc do egzegezy powieści „Zabić docenta” (1980) wiemy z grubsza z jakiego pokroju człowiekiem mamy do czynienia. Otóż docenta Pełkę uduszono podczas wyjazdowej sesji naukowej. Dramat rozegrał się pokoju docenta. Zginęła przy tym tajemnicza teczka (domyślamy się, że  z cennym referatem, stanowiącym klucz do znalezienia zabójcy) z francuskim nadrukiem „Plastomatic”. Docent Pełka był zastępcą szefa zespołu w Instytucie Technologii Tworzyw Sztucznych Politechniki. W instytucie jest obecnie na tapecie teoria tworzyw laminowanych. Wszyscy marzą o wymyśleniu czegoś, co nadawałoby się w tym  do przemysłowego wdrożenia.
Czy warto zabić dla patentu z laminatów? Cóż, ktoś uznał, że tak. Bo poza tym to wiadomo, docent Pełka był szują, człowiekiem konfliktowym, przy tym mało przystępnym. Taki to musi prędzej czy później zginąć i nikt go nie żałuje, a teoretyczny powód może mieć każdy. Naukowcy, jak wynika z powieści milicyjnych, to osoby bardzo wyrafinowane i zdolne do podobnie ponurych czynów, jak badylarze, inżynierowie czy agenci obcych wywiadów, a nawet zazdrośni kochankowie. Tym samym twórcy gatunku milicyjnego zadają kłam powszechnemu mniemaniu, że środowiska naukowe są nudne, beznamiętne a funkcjonujący tam ludzie pozbawieni emocji. Wprost przeciwnie. Naukowcy to ludzie  z krwi i kości i powinni być wdzięczni autorom powieści  milicyjnych, za właśnie takie ich przedstawienie.
Obóz naukowy odbywa się w jakimś lokalnym ośrodku wczasowym i zbiega się w czasie z ogólnopolskim zlotem hodowców kur. A zatem w pierwszej chwili nie wiadomo, czy docenta Pełkę zadusił któryś z hodowców kur, czy tez jakaś koleżanka lub kolega po fachu – a mamy tu zarówno magister Leńską, docenta Morskigo, doktora Kulczyckiego, laboranta Józka, magistra Stojackiego. Po wyeliminowaniu kilkudziesięciu hodowców kur (z uwagi na czas zbrodni) zostaje niewielu podejrzanych, a dodam jeszcze, że kilkuosobowe grono pomniejszy się o kolejnego trupa.
Śledztwo rozpoczyna sierżant z pobliskiego posterunku milicji, ale rychło przybywa porucznik Kustoń z województwa. Kustoń działa z cicha pęk, powolutku-pomalutku, słowem bez wyskoków, ale uparcie do celu, ale drzemie w nim brawura. To typowy porucznik z milicyjnych powieści, a zatem kawaler, po trzydziestce, mieszkający w kawalerce, na trzecim piętrze. W tym jest podobny do mnie. Ale z wyglądu to już nie, bo blondyn i dość barczysty, a ja przecież schudłem ostatnio. No i wąsów nie noszę, co najwyżej kilkudniowy ogólny zarost.
Kustoń jest prostolinijny i nie potrafi się maskować, co było jak pamiętamy jednym z głównych atutów porucznika Szczęsnego (z dzieł Anny Kłodzińskiej) czy majora Downara (z dzieł Zygmunta Zeydlera-Zborowskiego). W chwili gdy Kustoń udaje się incognito do baru, w trakcie obserwacji naukowego zjazdu, odrzuca proponowane mu przez barmankę trunki – w kolejności: courvoisier, szkocka whisky „White Horse”, Tokaj Samorodtny i mówi: „- Dość. Czuję się coraz bardziej nie na miejscu. Czy będzie nietaktem, jeśli spytam o żytniówkę? – Mam specjalną porcję dla lepszych gości”. Tak jest, barmanka upycha wszystkim zagraniczny szajs, a dla pana porucznika ma rodzimą, polską, naszą żytniówkę. Tak więc autor cichaczem przemyca tu godną najwyższego uznania myśl patriotyczną. Porucznik chciał się ograniczyć do spożycia jednej służbowej pięćdziesiątki, ale zamiar ten ukróciła magister Leńska, która odnalazła go ukrywającego się w tłumie naukowców i wbrew jego służbowej postawie, napełniła kieliszek po raz wtóry. Ach, cóż to była za chwila, gdy magister Leńska lekko kołyszącym się krokiem szła w kierunku porucznika z kieliskzime w wiotkiej swej dłoni, a stróż prawa omiatał wzrokiem  wdzięczną sylwetkę magister Leńskiej. No ale porucznik przełamuje prywatne myślenie o magister Leńskiej, kiedy mówi: ”W czasie pracy staram się nie poddawać urokom. Jest pani jedną z osób podejrzanych o morderstwo”.
Patriotyczny motyw żytniówki powraca w połowie powieści, kiedy porucznik Kustoń prowadzi w swojej kawalerce rozmowę z sierżantem. W pewnej chwili proponuje kawę, ale sierżant pyta nieśmiało o coś mocniejszego. Wówczas porucznik bez chwili wahania sięga po opróżnioną do połowy butelkę żytniówki. Czyżby pierwszą połowę spożył sam, snując refleksję, kto może u diabła być mordercą? To bardzo możliwe, raz bowiem nawet porucznik walnął kielicha nawet zupełnie na służbie. Była to setka żytniówki, a jakże, spożyta w restauracji. I tu już tylko o krok do konstatacji, że porucznik Kustoń to bohater chandlerowki. Niemal samotny pies gończy, lekko zgorzkniały, ostatni sprawiedliwy.  Dodajmy jeszcze do tego, że rozwiązanie, choć sztampowe w swej treści, jest dość oryginalne w formie. Mianowicie porucznik Kustoń zastosował mianowicie prowokację w czasach, kiedy rozwiązanie to nie było jeszcze zgodne z prawem. Zmusił przestępcę, by ten sam się odkrył.
Książka Marka Stera wpisuje się dość żywy powieści milicyjnej nurt zbrodni w środowisku naukowym  – już to na terenie danego instytutu albo też na wyjeździe naukowym. Dla przykładu można wymieć „Dwie filiżanki z arszenikiem” Jana Kowala (zbrodnia wśród archeologów – recenzja nr 153, autorstwa Klubowiczki Oli Fedyny, czy „Świetlista Igła” Anny Kłodzińskiej (zbrodnia w Instytucie Chemii). Można dybać na czyjeś stanowisko, chcieć zagarnąć czyjś dorobek naukowy, popełnić plagiat, ewentualnie sprzedać wynalazek obcemu wywiadowi. Takie jest z grubsza biorąc spektrum motywów morderstwa. Porucznik Kustoń musi objąć baczną obserwacją wszystkich znajomych po fachu denata i czekać na dalszy rozwój wypadków, gdyż ten niechybnie nastąpi. Na tle gatunku milicyjnego utwór dość zręczny mimo kilku wyraźnych luk. Czy na przykład można przejechać polskimi drogami lokalnymi długi odcinek ze średnią prędkością 160 km/h? Polecam także za wkład do obrazu docentologii. Szkoda, że Marek Ster poprzestał na tym jednym utworze. Na zakończenie przyjrzymy się okładce. Domyślamy się, że widnieje tam trup, w modnej krzaczastej fryzurze i wąsami. Typowy typ przystojniacki z przełomu la 70. i 80. Gdyby nie kolor włosów. Byłby to wypisz wymaluj wokalista zespołu  „Klincz” – Krzysztof Kniat. Gdzieś w piwnicy mam ich legendarną pierwszą płytę „Gorączka” (1984).
Książka „Zabić docenta” ukazała się w gdańskiej serii Konik Morski. Niestety klej w drukarni mieli fatalny. W trakcie lektury książka rozpadła się na kilka części. Luzem jest kartka ze stronami 71/72, zupełnie wypada kawałek od str. 73 do str. 116, luzem są strony 117-120, rozklejenie spojenia stron 188/189, luźne ostanie dwie kartki czyli końcówka książki i spis treści. Po prostu koszmar, a przecież nie rozrywałem książki siłą, ani nie skakałem po niej. Tak się niestety dzieje z wieloma kryminałami,  nawet przy pierwszej lekturze. Cóż, całe szczęście czytany egzemplarz, jeżeli tylko mam taka możliwość, traktuję jako roboczy i staram się mieć na półce choć jednego dubla. W wypadku tej książki nie jest źle, gdyż dysponuje dwoma dublami.