- Autor: Karo Dominik
- Tytuł: Skorpion czeka na mordercę
- Wydawnictwo: MON
- Seria :Labirynt
- Rok wydania: 1989
- Nakład: 160000
- Recenzent: Paweł Duński
- Broń tej serii: Pierwsza seta
LINK Recenzja Mariusza Młyńskiego
Milicjanci są zmęczeni
Dominik Karo to postać zagadkowa i bardzo tajemnicza. Nikt go nie zna, nikt go nie widział, on natomiast zna wszystkich i jest świetnie zorientowany w realiach pracy milicjantów i dziennikarzy.
Do pseudonimu Karo nie przyznaje się żaden ze znanych pisarzy, milczą też archiwa Związku Brydża Sportowego i IPN. Jedyne, co wiadomo na pewno, to że napisał trzy kryminały, które ukazały się pod koniec lat osiemdziesiątych. Pożytek z nich taki, że na ich przykładzie można obserwować próby ewolucji powieści milicyjnej w coś bardziej pasującego do reformy Balcerowicza. Zaczyna się od powieścidła pełnego motywów jak z Kłodzińskiej, potem jest wyrób milicyjno-psychologiczny, a na końcu zwykła sensacja.
Karo zadebiutował ksiazką „Kwaśne pomarańcze” wydaną w 1985 roku w serii Labirynt. Jest to napisana w para-dokumentalnym stylu, przeładowana detalami, historia afery telekomunikacyjnej za późnego Gierka. Typowa powieść milicyjna wyprodukowana na taśmie w KZPRDMO. Urzędnicy zamiast wykorzystywać krajową myśl techniczną jeżdżą kupować licencje na Zachód. Na delegacjach w ramach łapówek odwiedzają rozmaite „Eros-Centrum” i używają „des prostitutees”. Po powrocie do kraju i wyleczeniu kaca okazuje się, że zamiast najnowszej techniki kupili licencję na przestarzałe niemieckie wrotki (sic!).
U stróżów prawa też nie dzieje się dobrze. Widzimy, jak załamuje się etos oficera-służbisty. Milicjanci są zmęczeni rolą super bohaterów i przenoszą się na ciepłe posadki w pionie gospodarczym. („Biały miał dość morderstw, rozbojów i gwałtów. Po kilkunastu latach pracy w dzień i w nocy doczekał się rozwodu oraz wrzodów na dwunastnicy”).
Łabędzi śpiew powieści milicyjnej
Drugą powieścią Karo jest wydany w 1989 r. w serii Labirynt „Skorpion czeka na mordercę”. Jest to pozycja wyjątkowa, łabędzi śpiew powieści milicyjnej. Tak jak PZPR przepoczwarzyła się w SLD, tak tu na naszych oczach powieść milicyjna próbuje przekształcić się w powieść konfesyjną. Pod płaszczykiem kryminału czytelnik jest zalewany masą „szczerych” i „osobistych” wyznań, wspomnień i dygresji autora-narratora w jednej osobie.
Karo rozpoczyna od rozliczenia z przeszłością i złożenia samokrytykyki dotyczącej swojej poprzedniej książki. Chodzi tu również o rozliczenie z całym gatunkiem („opisywałem prawdziwe fakty, ale zgubiła się gdzieś istota rzeczy”, „ślizgałem się po powierzchni zdarzeń. „papierowy bohater. Bez krwi i kości. Tego błędu nie wolno mi powtórzyć”). Żałosne, nieprawdaż. Dalej nie jest lepiej i choć „Skorpion” jest książką ciekawszą od debiutu, to autorowi początkowe obietnice udało się spełnić tylko połowicznie.
Książka ma dwóch głównych bohaterów – milicjanta Czarnotę i narratora, którym jest dziennikarz Dominik Karo. Dziennikarz Karo dorabia pisząc kryminały, a pomysły wyciąga właśnie od Czarnoty. Otrzymujemy więc w połowie kryminał, a w połowie relację z powstawania powieści kryminalnej.
Czekamy, czekamy …
Akcja, tak jak i praca milicji jest w „Skorpionie” mało efektowna. Żadnych pościgów, walki czy choćby przebieranek, w których tak gustował mój ulubieniec Szczęsny. Bo praca milicjanta to czekanie. Długie godziny, dni, a czasem i tygodnie żmudnej obserwacji i trwania w ukryciu. W lesie, w stodole, w pustym mieszkaniu. Powszechnie bowiem wiadomo, że morderca musi zawsze wrócić na miejsce zbrodni choćby po to, by sprawdzić, czy zgasił światło.
Czekamy więc razem z bohaterami, aż coś się wydarzy przez 230 stron, a w tym czasie Karo-narrator umila nam czas cytatami z literatury, wątkami z życia osobistego czy dygresjami kulinarnymi („Przyjemnie od czasu do czasu usiąść w porządnej knajpie, zjeść dobry obiad, napić się czerwonego wina bułgarskich towarzyszy”).
Widzimy też, jak w życie milicji wkracza komputeryzacja. Funkcjonariusze szukają twardych dysków z kompromitującymi danymi, a o obdarzonym fenomenalną pamięcią plutonowym Rojku mówi się, że „ma chyba komputer Atari w głowie”.
Dominik czy Dominika?
Książkowe życie prywatne redaktora Karo też nie obfituje w dramatyczne wydarzenia. Mieszka w kawalerce z ciemną kuchnią (to już norma u dziennikarzy i milicjantów w PRL) i przeżywa problemy w związku z niejaką Oleńką („Odczuwam żywą awersję do prawnych związków z kobietami. Każdy na to cierpiałby po dwóch ciężkich rozwodach”). Jest smakoszem kuchni orientalnej i bezwzględnym krytykiem warszawskiej gastronomii („Siadamy w ‘Krokodylu’. Nie ma wody mineralnej, tonicu, coca-coli. – Skończyły się – informuje zgrabna, spocona kelnerka. Przepraszająco! Coś jednak zmienia się na lepsze”). Nawiasem mówiąc w wydanej w 1992 „Śmiertelnej dawce szczęścia” Karo znowu odwiedza Krokodyla. Niestety tym razem zmienia się na gorsze – również nic nie ma, a na dodatek śmierdzi szaletem!).
Na koniec ciekawostka. Na początku „Skorpiona” autor żartuje z recenzji „Kwaśnych Pomarańczy” opublikowanej w miesięczniku Nowe Książki. Spekuluje się w niej, że Dominik Karo był kobietą! Moim zdaniem, coś w tym może być. Np. autor zawsze bardzo dokładnie relacjonuje detale makijażu i szczegóły kobiecego stroju (mamy częste opisy bluzeczek, garsonek, broszek itp.). W pewnym momencie dzieli się swoimi fantazjami seksualnymi. Dowiadujemy się, że u kobiet najbardziej podniecają go… okulary, ponieważ zdejmując okulary kobieta wyjątkowo się obnaża. Nie wiem, czy się ze mną zgodzicie, ale jest mało prawdopodobne by coś takiego napisał facet. Mnie w każdym razie u kobiet podnieca zupełnie co innego (intelekt, oczywiście). Kimże więc jest D. Karo?