- Autor: Falkowska Wanda
- Tytuł: Kim jesteś?
- Wydawnictwo: Iskry
- Seria: Ewa wzywa 07
- Zeszyt nr 30
- Rok wydania: 1971
- Recenzent: Grzegorz Cielecki
- Broń tej serii: Pierwsza seta
LINK Recenzja Ewy Helleńskiej
Wątpliwej marki lekarz albo skoda 1000 MB
Wanda Falkowska nie była specjalnie płodną autorką. Zdaje się, że poza Ewą nr 30 – „Kim jesteś?” napisała kryminał „I kłamstwo zabija” w serii z kluczykiem. Tym bardziej byłem ciekaw, co reprezentuje, i nie zawiodłem się.
Falkowska już w tytule intryguje czytelnika. „Kim jesteś?” bowiem nie odnosi się wyłącznie do mordercy, ale również do ofiary. Jeżeli do tego dodamy okładkę typu puzzle, przedstawiającą postać kobiecą (brunetka), samochód marki skoda 1000 MB (jak bezbłędnie rozpoznał klubowicz Duński po bocznych wlotach powietrza), strzykawkę oraz kluczyk (chyba typu yale) to wiadomo, że miłośnik gatunku się nie zawiedzie.
Zaczyna się od typowego morderstwa w kamienicy. Typowego w tym sensie, że ofiara w postaci doktora Drymonta zostaje znaleziona przez gosposię na dywanie własnego mieszkania. Potem jest już ciekawiej, gdyż poznajemy od razu dozorcę, pana Edmunda, który oderwany zostaje od talerza z pyzami. Wcale nie występuje w podkoszulku, ani też nie jedzie od niego alkoholem. Dopiero w drugiej kolejności pojawia się na scenie kapitan Tyniecki.
Po ustaleniu, że doktor otrzymał 27 ciosów tępym narzędziem (sugerowany młotek lub kamień), śledztwo zaczyna przebiegać dwoma torami. Pierwszy z nich to poszukiwania sprawcy, drugi to wyjaśnienie tajemnic życia rzeczonego doktora, który doktorem wcale nie jest. Prowadzi jedynie prywatną praktykę lekarską. Jest bowiem oszustem naciągającym kobiety jako „lekarz chorób wewnętrznych”. Dziwne, że wybrał tak trudną specjalność. Przed kilku laty działał w Polsce w ten sposób pewien pan podający się za lekarza-ginekologa. Miał pacjentki, i to zadowolone. Z czasem zaczął się nawet dokształcać z książek medycznych i pewnie działałby do dziś, gdyby nie to, że wdał się w jakąś polemikę branżową na łamach fachowego pisma i wówczas dopiero sprawdzono, że ginekolog-amator nigdy nie ukończył medycyny. Cóż, widocznie wielu pacjentkom wystarczała miła aparycja lekarza, ujmujący sposób bycia i pełne zrozumienia oraz empatii rozmowy.
Nasz Tyniecki pewnie też mógłby dalej spokojnie działać, gdyby nie to, że miał wątpliwej jakości wspólnika, z którym postanowił rozkręcić zupełnie inny interes – kradzież wspomnianych skód mianowicie. Wozy były potem opychane przy wykorzystaniu kradzionych dowodów osobistych. Przy okazji mamy tutaj niezłą lamę motoryzacyjną. Milicyjny fiat ma problemy z doścignięciem skody, co zostaje wyjaśnione z zdaniu: Wydawało się, że skodzie wyrosły skrzydła. Pędziła w tempie wprost zawrotnym.
Kapitan Tyniecki należy oczywiście do grona milicjantów z pierwszego szeregu, bez reszty oddanego robocie: Ogolił się kilkoma pociągnięciami maszynki, krzyknął do żony żeby nie szykowała śniadania i wskoczył do fiata stojącego pod domem. Tak wybiec do pracy bez kanapek? Zgroza. Przecież wiadomo, że jak mężczyzna głodny to zły, i nawet dla dobra społeczeństwa nie jest w stanie dobrze pracować.
W fabule tej „Ewy” występuje na końcu zwrot akcji mało znany w gatunku, więc oczywiście go nie zdradzę i polecam lekturę.
Wspomnę jeszcze tylko, że nie ma pewności co do tego, gdzie rozgrywa się akcja. Wprawdzie mamy tu ulicę Śliską, jak i Smoleńską oraz wzmiankę o Warszawie. Jest jednak również ulica Hotelowa, której nie było i nie ma w stolicy. Zapewne więc autorka zastosowała dosyć rzadki wariant łączenia nazw prawdziwych z fikcyjnymi. To także może być jeden ze zwodniczych tropów, których mamy tu kilka. Potraktujmy to oczywiście na plus, jako próbę wyłamania się z ram schematu.
Palaczom polecam dywagację na temat wyższości caro nad orientami i niezależną pozycję sportów.