Fritz Erpenbeck – Sprawa Fatimy – Pierwsza seta 25

  • Autor: Fritz Erpenbeck 
  • Tytuł: Sprawa Fatimy
  • Wydawnictwo: Czytelnik
  • Seria: Jamnik
  • Rok wydania: 1973
  • Nakład: 80290
  • Tytuł oryginału: Der Fall Fatima
  • Tłumacz: Janina Szymańska
  • Recenzent: Maciej Szwedowski
  • Broń tej serii: Pierwsza seta

Enerdowska Kobieta-Guma czyli Porucznik Becker Spotyka Jeża

Narratorem powieści jest Peter Brückner, kapitan policji ludowej NRD (Volkspolizei, VOPO), prowadzący śledztwo w sprawie zaginięcia artystki cyrkowej Moniki Schaffeler alias „Fatima”.

Rzecz cała dzieje się w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych.. Otóż rzeczona pani Shaffeler, z zawodu akrobatka, nie pojawiła się w cyrku w Neubrandenburgu, w którym miała występować po zakończeniu „engagement” w cyrku „Felicity Palace” w Helsinkach. Wkrótce potem znaleziono zatopiony w jeziorze Blessensee samochód Moniki – trabanta o numerach IU 64-71. O zniknięciu poinformowali VOPO krewni zaginionej – jej siostra bliźniaczka Gudrun wraz z mężem Alfredem Bronto. Państwo Bronto byli również artystami cyrkowymi, co więcej, w przeszłości cała trójka występowała razem w jednym „numerze” („oparty na akrobatyce parterowej połączonej z kauczukiem” – chodzi tu o występ cyrkowy, a nie o co innego). Sprawę zniknięcia Moniki Schaffeler przydzielono zespołowi kapitana Brücknera, w skład którego weszli dwaj porucznicy – Lorenz i Becker. Z ramienia Komendy Głównej śledztwo nadzorował niejaki podpułkownik Trewes, typ zgryźliwego szefa, występującego w każdej chyba powieści milicyjnej.

Tak oto w krótkich słowach streścić można początek książki. Nie zamierzam zdradzać co było dalej, bo powieść nadaje się do czytania, aczkolwiek niczym specjalnym autor mnie nie ujął. Zakończenie było może zaskakujące trzydzieści lat temu, ale obecnie to już banał – sam widziałem ze trzy filmy oparte na takim samym pomyśle. Ponadto, autor od początku daje czytelnikowi wyraźne wskazówki, więc nawet mało wyrobiony czytelnik bez trudu domyśli się, co zaszło. Pomimo to, jak powiedziałem, powieść można przeczytać, zwłaszcza, że jest to jeden z nielicznych dostępnych w Polsce kryminałów made in DDR. Ocena ogólna: 4 -.

Podczas śledztwa policja ludowa doskonale wie, na co w pierwszym rzędzie powinna zwrócić uwagę: już na jednej z pierwszych stron dowiadujemy się, że Monika Szaffeler „nie była wprawdzie specjalnie zaangażowana politycznie, ale pozostała lojalną obywatelką NRD (…) toteż przypuszczenie, że chciała uciec z kraju, nie miało wielkiego sensu.” Jak widać, u naszych wschodnich sąsiadów, jeżeli ktoś nagle znikał, to najprawdopodobniej uciekł za Mur. Dopiero dalszą ewentualność stanowiła zbrodnia. Niestety dla kapitana Brücknera, a na szczęście dla systemu socjalistycznego, obywatelka „Fatima” nie skompromitowała ojczyzny ucieczką i padła ofiarą rodzimego przestępcy. W ogóle kwestie natury politycznej mają w powieście zasadnicze znaczenie – oto dowiadujemy się, że w czasach hitlerowskich władza niechętnie widziała obco brzmiące pseudonimy artystyczne cyrkowców, tak więc wuj Moniki i Gudrun zmuszony był zmienić pseudonim Monsieur Misterieux na bardziej swojski Meister Rätselhaft. Władze NRD były w tej kwestii bardziej liberalne i dwie akrobatki mogły występować jako „The Fatima Sisters”. Sama Monika Schaffeler, choć często gości na występach w krajach kapitalistycznych, jest patriotką i chętnie opowiada zachodnim przyjaciołom o korzyściach płynących z życia w NRD („Poziom służby zdrowia w NRD, mówiła, jest bardzo wysoki i przede wszystkim ma tę przewagę nad krajami kapitalistycznymi z Finlandią włącznie, że nawet leczenie specjalistyczne jest u nas bezpłatne”).

Wewnątrz zespołu panuje ścisły podział ról – kapitan Brückner to spec od psychologii, zna się też na sprawach cyrkowych, ponieważ jest „wielbicielem estrady i varietes”, nudny  i pryncypialny porucznik Becker doskonale analizuje wszelkie ślady i tropy, a młody wesołek podporucznik Lorenz zna się na kobietach („tych młodych i tych starych”). Tych trzech speców często się spiera co do spraw drugorzędnych, ale zasadniczo panuje pomiędzy nimi prawdziwa harmonia. Co znamienne, choć wydają się być ze sobą zaprzyjaźnieni, w rozmowach prawie za każdym razem zwracają się do siebie per „towarzyszu”.

Trzej panowie z VOPO to doskonali specjaliści kryminalistyki, w trakcie śledztwa napotykają jednak czasem na zagadnienia wymagające zasięgnięcia rady u eksperta z innej dziedziny. Oto badając ostatnie dni życia Moniki kapitan Brückner udaje się na rozmowę z człowiekiem, który „wyspecjalizował się w sprawach paszportowych, wizowych i we wszystkim co tego dotyczy”. Chodzi oczywiście o funkcjonariusza Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego (MfS), czyli innymi słowy oficera Stasi (choć nazwa ta, co zrozumiałe, nie pada). Funkcjonariusz ów zapewnia go o doskonałości systemu ochrony granic NRD („Znamy wszystkie sztuczki, używane przy różnych okazjach.(…) Nasza służba graniczna bardzo dokładnie ogląda wszystkie dokumenty, nawet te, które należą do ładnych i obrotnych kobiet.”). Brückner wyraża przypuszczenie, że Monika Schaffeler mogła wyjechać przez jedno z państw socjalistycznych, na przykład przez Czechosłowację, ale towarzysz ze Stasi zapewnia go, że i ta ewentualność nie wchodzi w grę („Tam też granice są dobrze strzeżone”). Przedstawia on naszemu kapitanowi inną hipotezę – oto Monika Schaffeler została zamordowana dla jej enerdowskiego paszportu – jak wiadomo taki paszport to dla wrogów Niemieckiej Republiki Demokratycznej łakomy kąsek, a bezwzględność obcych służb wywiadowczych jest powszechnie znana („Cóż, zdarzały się i takie wypadki. Ostatnio mieliśmy do czynienia ze sprawą, w której agent CIA zabił towarzyszkę podróży, żeby przy pomocy jej zachodnioniemieckich papierów przemycić przez granicę zupełnie inną kobietę”). Ostatecznie jednak okazuje się, że motyw polityczny nie grał roli w zabójstwie Fatimy.

Wracając jeszcze na chwilę do naszych dzielnych policjantów, wart przytoczenia jest fragment powieści, w którym porucznik Becker przeszukuje las w poszukiwaniu śladów zabójstwa Moniki. Dochodzi tu do nawiązania prawdziwej więzi Człowieka (reprezentowanego przez porucznika VOPO) z Przyrodą (reprezentowaną przez leśną głuszę z jej fauną i florą). Autor informuje nas na wstępie, że porucznik Becker nie był znawcą i wielbicielem przyrody – „O poruczniku Beckerze można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że wsłuchiwał się w odgłosy natury, bardziej przypadłaby mu do gustu dobrze wypchana teczka z aktami”. I oto nagle oczom porucznika ukazuje stado dzików („Becker właściwie wcale się nie przestraszył, raczej nieco zdziwił, że bezładnie galopujące dzikie świnie śmiały mu przeszkodzić w urzędowych czynnościach. Dziki widział raz – i to już niezupełnie dzikie – w ogrodzie zoologicznym, gdzie pewnego razu zdołała go zaciągnąć jego sympatyczna żona Christel”). Chwilę później nasze dziecko wielkiego miasta natyka się na jeża, z którym to gatunkiem również nie był porucznik dobrze zaznajomiony („Jeże znał Becker tylko z książek z obrazkami i z baśni o wyścigach jeża z zającem”). Dochodzi do pewnej interakcji – porucznik ułamał gałązkę i lekko trącił nią kolczastą kuleczkę. Niestety, „wtem z zarośli wypadł spory pies. Nie zwrócił najmniejszej uwagi na porucznika Beckera, lecz rzucił się z pasją na jeża i szczeknął kilka razy. Szczekanie przeszło w skowyt, kiedy igły pokłuły mu nos. Ale bynajmniej nie rezygnował, a jego złość sprawiała zabawne wrażenie.”. W tej pięknej scenie jawi się nam porucznik Becker jako nieomal święty Franciszek, do którego dąży w leśnej głuszy wszelkie żywe stworzenie.

Autor powieści lubi przyrodę, nie ceni natomiast współczesnej muzyki rozrywkowej. Oto jednym ze świadków jest w książce niejaka Elfi Wackerstahl, piosenkarka. Jak się dowiadujemy „została ona „odkryta” w czasach gwałtownego wzrostu zapotrzebowania naszych producentów tak zwanej sztuki rozrywkowej na „mocne” występy, których domagała się przede wszystkim młodzież (…) Elfi Wackerstahl nie posiadała muzykalności za grosz, za to miała wielkie poczucie rytmu i zręcznie naśladowała miotanie się i urywane wrzaski złych naśladowców zachodnich wzorów razem z ich „obcojęzycznym” akcentem”. Jak widać, autor nie był najwyższego mniemania o jej umiejętnościach muzycznych – „… a ponieważ dotychczas zamiast śpiewu proponowała jedynie rytmiczne ruszanie tyłkiem i odrażające wrzaski z mimowolnym glissando, co nie dawało się zastosować do ckliwych piosenek, przeszła na pełne uczucia kokieteryjne wykrzywianie twarzy, przy czym bez ładu i składu podnosiła i opuszczała brwi, uśmiechała się słodko, trzepotała powiekami i wymachiwała rękami.” Wypisz wymaluj Nina Hagen, która zresztą wybrała wolność właśnie w latach siedemdziesiątych.

Mamy w powieści i drobny akcent polski – oto kiedy Monika nie pojawiła się w cyrku w Neubrandenburgu, dyrektor wystąpił o przydzielenie zastępstwa. Przysłano mu Carla „znakomitego klowna muzycznego z Polski”. Jak widać, polska sztuka cyrkowa znajdowała wówczas uznanie poza granicami kraju. Zresztą, jak podaje autor, sama Monika Schaffeler mówiła trochę po polsku.

Na zakończenie pragnę podzielić się z Czytelnikami refleksją kapitana Brücknera na temat specyfiki pracy dochodzeniowej: „Kryminalistyka to doprawdy dziwny zawód. Nawet gdy pracuje się w tej dziedzinie od dziesiątków lat, zdarzają się na szczęście zaskoczenia, które odrywają człowieka od zrozumiałych ciągot do spokojnego podążania utartymi szlakami.” Nie bardzo wiadomo, co autor chciał wyrazić tą złotą myślą. Czytelnik może sam wypełnić te tajemnicze słowa treścią, jaką uzna za stosowne.