- Autor: Dudzic Jerzy, Majchrzak Bogdan
- Tytuł: Śmierć w galerii
- Wydawnictwo: MON
- Seria: seria Labirynt
- Rok wydania: 1959
- Nakład: 50000
- Recenzent: Grzegorz Cielecki
- Broń tej serii: Pierwsza seta
LINK Recenzja Mariusza Młyńskiego
Tępym narzędziem w tył głowy czyli sposób na kobietę
Powiązanie zbrodni i sztuki spotyka się niekiedy w polskiej powieści milicyjnej, ale przyznajmy od razu, że jest to temat dosyć rzadki i już sam ten fakt zasługuje na pilną uwagę egzegety gatunku.
„Śmierć w galerii” to tytuł jednego z pierwszych tomików serii Labirynt (rok 1959) i zarazem tytuł abstrakcyjnego obrazu malarza Czekajły. Ciało twórcy zostaje znalezione w sali wystawowej w trakcie wernisażu (czyż to nie piękny zgon?) Śmierć nastąpiła na skutek uderzenia tępym narzędziem w podstawę czaszki. W tej chwili nasuwa mi się tylko jeden jeszcze tytuł łączący obie kwestie. Jest to zeszyt „Ewy” „To nie oryginał Hieronimie” Opatowskiego. Tam dzielny porucznik odkrywa fałszerstwo obrazu oraz kradzież. Udaje się to między innymi dzięki kursowi w zakresie sztuki, któremu oddaje się stróż prawa po godzinach. Wracajmy tymczasem do „Śmierci w galerii” Jerzego Dudzica i Bogdana Majchrzaka. Tu kolejna dygresja. Rzadko mianowicie spotka się współautorstwo w powieści milicyjnej. Ledwie garść przypadków. Za najciekawszy należy uznać „Śledztwo prowadzi porucznik Szczęsny”. Ta pierwsza powieść Anny Kłodzińskiej została napisana przy współpracy tajemniczego Jerzego Radzickiego, którego nie spotykamy już nigdy później w historii gatunku. Zresztą panowie Dudzic i Majchrzak też zdaje się popełnili tylko tę jedna książeczkę. Wracajmy ponownie do „Śmierci w galerii”.
Całość akcji rozgrywa się w zasadzie w jednym budynku (klasyczny problem wyspy, – jedno miejsce akcji i jej ciągłość, kilka osób i trup, a więc ktoś z obecnych musi być sprawcą). Jest to kamienica na Starówce. Tu mieści się po dziś dzień zresztą lokal „Manekin” nad który nadal odbywają się wernisaże. Goście przemieszczają się po kilku piętrach i dlatego po śmierci Czekajły jest pewien kłopot z ustaleniem wielu szczegółów. Na miejscu zbrodni pojawia się prokurator Ryszard Hajnicz i jak się wkróce okaże to on poprowadzi śledztwo (znowu dość rzadka w gatunku sytuacja, potem podchwyci ten pomysł Edigey). Hajnicz i jeden z gości wystawy (zarazem narrator), a więc też podejrzany, chodzili kiedyś razem do szkoły. Nie lubili się chyba. Hajnicz nosił ksywę Trąba. Od razu dochodzi do intelektualnego pojedynku między panami. To on właśnie będzie osią akcji.
Kto mógł sieć motyw do dokonania zbrodni na malarzu? Czyżby mąż pewnej pani podejrzewanej o romans z artystą, a może kolega, który nie był w stanie zapłacić Czekajle za odstąpiony talon na samochód. Prokurator trzyma wszystkich w „Manekinie” chyba półtorej doby i narratorowi wydaje się to wszystko zupełnie naturalne. Jedyną oznaką niecierpliwości jest to, że ktoś tam kładzie się spać na krzesłach, a ktoś inny domaga kawy. Wszyscy zdają się rozumieć, że trzeba wykryć zbrodniarza i pewnie gotowi byliby do końca świata spokojnie znosić konieczność przebywania w tym swoistym areszcie domowym.
Powieść siłą rzeczy oparta jest w przeważającej mierze na dialogu. Poznajemy szczegóły kolejnych przesłuchań i jest to niestety dość nużące, jako że spółka autorska nie ma daru Joe Alexa w budowaniu kunsztownej struktury.. Poza tym brakuje różnorodności w opisie sylwetek psychologicznych postaci. Całe szczęście są tu i panie i panowie. To pomaga się nieco rozeznać. Czytelnik ma do przebrnięcia tylko 148 stron. Przyznać jednak trzeba z całą sprawiedliwością, że zakończenie jest zaskakujące i chyba najbardziej się w całej powieści udało. Intrygujący jest także wstęp, czyli budowanie nastroju za pomocą opisu pogody. Jak na powieść milicyjną nader obszerny kawałek.
Potrafił także zaskoczyć prokurator Hajnicz. Przynajmniej raz. Przesłuchując panią Magdę i widząc narastające zmęczenie oraz znużenie kobiety nagle zmienił front: „-Dobrze pani w tej szmaragdowej sukni – powiedział nagle Hajnicz – Lubi pani ten kolor? – O, bardzo. – Ale na pewno nie widziała pani jeszcze tych nowych spódnic w cepelii? Tkane na krosnach, kolorowe, szerokie poziome pasy.
On zwariował – pomyślałem o prokuratorze. Cóż on bredzi? Czyżby to tak wyglądał flirt w wykonaniu Trąby? – Spojrzałem na Magdę, była nie mniej zdziwiona.
– No, nareszcie – roześmiał się Hajnicz. – Możemy jechać dalej. Przecież panu już znowu zasypiała . Ale widziałem – zwrócił się do mnie – jaka jest najlepsza metoda na kobietę. Trzeba powiedzieć byle co, aby o sukniach.
No, to przynajmniej dowiadujemy się czegoś o kobietach. A co ze sztuką. Czyżby była tylko nic nie znaczącym tłem wydarzeń.? Nic podobnego. Obrazy pomogły wyświetlić prawdę. A dlaczego? Bo były to bardzo nowoczesne dzieła.: „Hall wypełniony był martwym, niebieskawym blaskiem. Jaskrawą plamą wyrzynało się kilka prac. (…) Czekajło od pewnego czasu wkomponowywał w swoje taszystowskie prace kawałki luster”. Tyle o obrazach ofiary dowiadujemy się z książki. Najwięcej zaś mówi chyba okładka prezentująca kompozycję kanciastych kresek uzupełnionych gdzieniegdzie żółtymi zaciekami. Pamiętajmy, że był rok 1959. Trzy lata po odwilży. Wtedy wolno było już tak malować. Wcześniej z próby prezentacji obrazu nie przedstawiającego robotnika kładącego kolejne cegły, ogorzałej twarzy kułaka lub uśmiechu traktorzystki, nic by nie wyszło. Tak więc „Śmierć w galerii” jest także ciekawym przykładem, choćby szczątkowego, ale jednak przenikania sztuki abstrakcyjnej do kultury masowej.