- Autor: Dudzic Jerzy, Majchrzak Bogdan
- Tytuł: Śmierć w galerii
- Wydawnictwo: MON
- Seria: seria Labirynt
- Rok wydania: 1959
- Nakład: 50000
- Recenzent: Mariusz Młyński
LINK Recenzja Grzegorza Cieleckiego
Bohater i narrator książki, doktor o imieniu Marek, prosto z przedłużonego dyżuru udaje się do modnego lokalu „Manekin”; jego przyjaciel, znany malarz Stefan Czekajłło, urządzał tam wystawę swoich prac i zaprosił siedmioro znajomych na kolację, po której wszyscy mieli mu pomóc w rozwieszaniu obrazów.
Przed wejściem do lokalu zaczepia go niejaki Mieszkowski i prosi go o pożyczenie mu trzystu złotych, a jako zastaw wciska mu do kieszeni zegarek. Towarzystwo tańczy i popija alkohol ale w pewnym momencie okazuje się, że nikt nie wie gdzie jest Czekajłło; w pomieszczeniu na poddaszu zostają znalezione jego leżące na podłodze zwłoki; badający je doktor Marek twierdzi, że denat zmarł od uderzenia w tył głowy. Wkrótce przybywa prokurator Andrzej Hajnicz, zaczyna dochodzenie i wkrótce stwierdza, że to właśnie doktor Marek jest najbardziej podejrzany: do „Manekina” przyszedł ostatni, widziano go schodzącego z poddasza, a będący w jego kieszeni zegarek należy do Czekajłły.
Ta książka jest dla mnie absolutną zagadką, nie potrafię rozszyfrować czy jest ona napisana na poważnie czy jest jednym wielkim pastiszem. Początek historii jest intrygujący i oryginalny: jest trup, jest siedem podejrzanych osób i jest portier, który mówi, że nikt więcej do lokalu nie wchodził – można więc powiedzieć: klasyka gatunku. A kiedy prokurator główne oskarżenie skierował w stronę narratora pomyślałem, że to może być coś naprawdę innowacyjnego, coś w stylu „Zabójstwa Rogera Ackroyda”. Niestety, dalej jest już tylko gorzej – przede wszystkim szwankuje logika: doktor Marek – przypominam: główny oskarżony – uczestniczy w przesłuchaniach prowadzonych przez prokuratora, a nawet zdarza mu się samemu zadawać pytania świadkom. Chwilę później następna perełka: tenże prokurator w obecności tylko doktora przegląda kieszenie wiszących w szatni płaszczy gości lokalu. A na deser w finale książki doktor obala teorię Hajnicza, sam wysuwa swoją, a prokurator skrzętnie się do niej przychyla. I właśnie to dziwaczne zakończenie skłoniło mnie w stronę teorii, że jest to jakiś pastisz; jak by jednak nie patrzeć jest to jednak książka, która mnie nie przekonała – przede wszystkim brakuje jej właśnie tego zdecydowania czy jest poważna czy nie; przez to powieść jest trochę chaotyczna, niektóre wątki są pozostawione same sobie, a postacie mało wyraziste. Ale jest też trochę prawdy czasu: prokurator pali papierosy „Nysa”, o których się mówi, że śmierdzą (jakby inne nie śmierdziały) i których żywot w Polsce był dość krótki.
Szkoda, że to wszystko wygląda tak nijako; potencjał był wielki ale autorzy go nie wykorzystali – no i właśnie: jacy autorzy? O Jerzym Dudzicu kilka słów można znaleźć; przede wszystkim to, że akcję powieści umiejscowił w swoim miejscu pracy – od czerwca 1957 roku był prezesem Klubu Artystycznego „Manekin”; mieścił się on w Staromiejskim Domu Kultury przy Rynku Starego Miasta w Warszawie i ze współczesnym „Manekinem” nie ma nic wspólnego. Bogdan Majchrzak wydaje się być literacką enigmą – jest w internecie kilka osób tak się nazywających ale żadna nie wydaje mi się współautorem „Śmierci w galerii”.