Cassa-Kasicka Emila – Piana na fali – Druga seta 10

  • Autor: Cassa Emila
  • Tytuł: Piana na fali
  • Wydawnictwo: MON
  • Seria: seria Labirynt
  • Rok wydania: 1960
  • Recenzent: Grzegorz Cielecki
  • Broń tej serii: Druga seta

LINK Recenzja Mariusza Młyńskiego

Niedwuznaczne kociaki

Czytając „Pianę na fali” Emilii Cassy miałem nieodparte wrażenie, że wziąłem do ręki powieść obyczajową, o tym, jak pewna studentka wyjechała na wczasy i kogo tam spotkała. Wątek kryminalny zaś doczepiony został wyraźnie na siłę. W zasadzie kryminału jest tu niewiele, tylko na końcu dostajemy nieoczekiwanie obuchem w łeb. Trzeba bowiem przyznać, że autorka potrafi zaskoczyć jak mało kto.

Pani Emilia konstruuje fabułę tak, jakbyśmy sączyli wino i przy ostatnim kieliszku ktoś nam podstawił wódkę, której smak poczuliśmy dopiero w ustach. Nie wiem, czy takie są dwa jej pozostał dzieła – „Kindżał z Magiota” oraz „Kto zamknął drzwi”, gdyż ich jeszcze nie czytałem.
Na samym początku dziwny wypadek. Topi się dziewczyna, jedna z plażowiczek. Po zadrapaniu na czole główna bohaterka i narratorka zarazem podejrzewa, że było to morderstwo. Znaczy, ktoś kobietkę utopił, pozorując wypadek. Mamy więc punkt wyjścia, ale potem przez niemal 200 stron niemal nic nowego się nie dzieje. Same domysły, hipotezy, rozmowy o niczym z okolicznymi mieszkańcami i kilkorgiem przyjezdnych. Nie wiadomo dlaczego milicja nie interesuje się sprawą, ani dlaczego nie pojawia się sama z siebie.
Kartkując bez wypieków na twarzy kolejne strony przypomniałem sobie mój najdłuższy, gdyż dwutygodniowy, pobyt nad morzem z siostrą i rodzicami, w roku 1974, w Gdańsku. Zdaje się, że patronowała mu słynna instytucja pod nazwą Fundusz Wczasów Pracowniczych. Ach, sielskie dzieciństwo. To było w Gdańsku. U Cassy mamy natomiast fikcyjną osadę Kęcin.
Pojawiają się jakieś prowadzące do nikąd tropy – strzępy tajnych zapisków domniemanego szantażysty, podsłuchana dziwna rozmowa w lesie itp. Nic z tego jednak nie wynika. Brak wyraźnej linii fabularnej.
Jąłem zatem wypatrywać jakiegoś godnego zacytowania zdania. I powiem wam, że nie było łatwo, ale wyłuskałem dwa maleństwa: „Jarząbek rozejrzał się po knajpie, jak kaznodzieja  po hufcach wiernych”. Nie to jednak z knajpianych zdań brzmi najlepiej. Oto majstersztyk wzięty z wypowiedzi owego Jarząbka (pomagiera w śledztwie): „Zeszedłem portierowi z oczu, usiadłem i zamówiłem jakieś coś”.
Mamy także chwackie frazy o treści mocno obyczajowej: „Przyjechał i został stante pede uwiedziony przez Marię Kosztel”. Któż z nas nie chciałby zostać uwiedziony przez Marię Kosztel? Niech pierwszy rzuci kamieniem. Wydawać by się mogło, że po tej kwesti nic mocniejszego już Czytelnika czekać nie może, nie podobna, nie jest w stanie. Błąd! Brak klubowej czujności, bo oto na stronie 202 (tuż przed końcem) dowiadujemy się o jednym podejrzanym osobniku o równie podejrzanym nazwisku – Golsch: „Zetknąłem się z nim jeszcze parę razy osobiście – zawsze nieprzyjemny, chociaż gładki. I zawsze w towarzystwie niedwuznacznych kociaków”. Tak więc kociaki dzielimy na dwuznaczne i niedwuznaczne. Jak już padło nazwisko Golsch, to wytrawnym Klubowiczom typu Maćka Szwedowskiego, Remigiusza Kociołka czy Pawła Duńskiego nie muszę wyjaśniać, że mamy tu do czynienia ze schematem „ślad prowadzi w przeszłość” i to oczywiście z wariantem okupacyjnym. Jak bowiem powszechnie wiadomo, ślad może prowadzić w przeszłość: a) okupacyjną, b) nieokupacyjną. To wcale nie wszystko, och, dalece nie wszystko. Głowę daję, że nikt nie wpadłby na pomysł, że cała ta nadmorska ciuciubabka to w związku z dwoma gramami radu.
Autorka także wybija nas z chwilowego letargu, co i raz podsuwając tajemnicze słówka w rodzaju: ekler, hyr, nicem. I weź się tu nie interesuj powieścią milicyjną.