- Autor: Brzeziński Bogdan
- Tytuł: Banderola 77788
- Wydawnictwo: Śląsk
- Seria: Złota Podkowa
- Rok wydania: 1958
- Nakład: 45000
- Recenzent: Marek Malinowski
- Broń tej serii: Druga seta
„Po sześciu wódkach wydała mi się urocza”
Seria pod tytułem Biblioteczka „Złotej Podkowy”, ukazująca się w latach 1957-1962, to zbiór ponad 50 tomików zawierających krótkie opowiadania przygodowe, detektywistyczne, fantastyczne, innymi słowy – literatura popularna w najczystszej postaci. Wydawcy sięgali przede wszystkim do autorów zagranicznych takich jak London, Harte, Bierce, Doyle, a nawet wcześniejszych klasyków (Dumas, Balzac i Merimee). Sporo jest jednak znanych pisarzy polskich – Makarczyk, Hollanek, Marczyński i mniej znanych: Banasiowa, Schiele, Azderball, Łoziński i Brzeziński.
Całości dopełniała całkiem udana szata graficzna z okładkami – grafikami i collage’ami Andrzeja Czeczota, zdjęciami słynnych ówczesnych aktorów filmowych, rysunkami satyryków i nawet krzyżówkami na końcu niektórych tomików (postmodernizm w latach pięćdziesiątych?).
Pomysł tej serii nie był oryginalny, już w okresie międzywojennym istniały podobne wydawnictwa, kontynuowane zresztą podczas wojny (a fe – to była kolaboracja z okupantem) i zaraz po wojnie np. w serii katowickiej „Co tydzień powieść”. Trudno przecenić wagę tej serii w popularyzowaniu lżejszej literatury. Uważny czytelnik książek Sztaby znajdzie w jego powieściach bohaterów zaczytanych w nowych tomikach Złotej Podkowy.
Być może puryści gatunku powieści milicyjnej zaprotestują przeciwko umieszczeniu w kolejnej „secie” tej recenzji, lecz nie mogę się oprzeć imperatywowi kategorycznemu każącemu mi napisać swoje refleksje na temat tej uroczej powiastki. Spytałem się Muz (kapitalny tekst z książki współczesnego mistrza i wielbiciela powieści przygodowej Arturo Perez-Revertego o kapitanie Alatriste – nomen omen wydanej w 2004 przez wydawnictwo Muza) i One pozwoliły mi na to (wspomina już na ten temat Klubowicz Głogowski w recenzji „Sprawy Niteckiego” – przyp. Prezesa)
Gwoli ścisłości, bohater balansował na skraju przestępstwa; handlował nielegalnie biżuterią, uprawiał hazard (legalnie na służewieckich wyścigach i mniej legalny pokerek), jego znajomi zdefraudowali spółdzielcze pieniądze, dopuszczali do manka w kasie, ale w sumie milicja nie pojawia się ani razu. Za to obraz naszej stolicy lat pięćdziesiątych jest naprawdę znakomity – konne wyścigi na Służewcu, knajpa „Irys” na Mokotowie i jej menu z flaczkami i śledzikami, trolejbusy, pod które rzuca się sympatia bohatera („Gdyby wszyscy, którzy mają brak w kasie, pchali się pod trolejbus, to by trolejbusów w Polsce zabrakło… Młody człowiek zgodził się z tym przypuszczeniem i dodał, że zwykłych autobusów, a nawet ciężarówek też by zabrakło …”).
Można się domyślić, iż „wiatr odnowy” już wiał, atmosfera „odwilży” jest wszechobecna (jedna z bohaterek mieszkała na ulicy Kubusia Puchatka, dawniej Przodowników Pracy).
A oto pierwsze zdanie, które nie pozwoliło mi się oderwać od lektury (co prawda miałem ułatwione zadanie, książeczka liczy raptem 50 stron, nie to co współczesne pięćsetstronicowe kryminały, szczególnie anglosaskie, ale i rosyjskie Maryniny nie są gorsze pod tym względem):
„Miałem wprawdzie trzysta złotych i mogłem dać gospodyni sto pięćdziesiąt, no, powiedzmy nawet dwieście i zyskać spokój na dłuższy czas. Ale tak postąpiłby chyba tylko pedant bez polotu!. Program wyścigowy, który starannie przestudiowałem, zapowiadał kilka frapujących niespodzianek….”.
Opowiadanie niewątpliwie nawiązuje do tradycji powieści łotrzykowskiej, narrator wędruje po Warszawie, żyje z dnia na dzień, spotykają go niespodziewane przygody. Wygrywa w Totolotka, ale gubi kupon (z tytułową banderolą), naraża się wielu ludziom, pomaga innym, dzieli się wygraną, by w końcu doczekać się happy endu.
Na koniec kilka cytatów, w tym jeden z lepszych filozoficznych, egzystencjalnych:
„To obciągnij sobie setę, bracie. Wóda każdego stawia na nogi – a dopiero potem przewraca…”.
Inne smaczki językowe z epoki (z naleciałościami niemieckimi, rosyjskimi i nawet angielskimi) też są obecne… Tak do spółki, uczciwie, half and half… Pan pewnie nie rozumie? … – to znaczy pa pałam, pół na pół!
I typowo polskie:
„Po sześciu wódkach wydawała mi się urocza”.
„Coś taki mętny? Może chcesz kogutka? Ale lampka prostownicza lepiej poskutkuje”.