- Autor: Chmielewska Joanna
- Tytuł: Harpie
- Wydawnictwo: Vers
- Rok wydania: 1998
- Recenzent: Anna Lewandowska
- Broń tej serii: Druga seta
Kopciuszek, dziurawa rękawiczka i tajemniczy mąż dwojga imion
Joanna Chmielewska przez wiele lat była najlepszą polską autorką powieści kryminalno-humorystycznych. Jednak ostatnio zmieniła jakby profil swej twórczości i raczy nas książkami kryminalno-kulinarnymi, co nie wszystkim musi się podobać.
Mnie się nie podoba. Od lat bezskutecznie walczę z nadwagą i ciągłe czytanie o żarciu wpędza mnie w ciężką nerwicę. A poza tym pani Joanna chyba nie ma specjalnie drygu do kuchni (mimo że jest autorką „Książki poniekąd kucharskiej”), bo podawane przez nią informacje jeżą włos na głowie. Np. w „Krowie niebiańskiej” każe bohaterce gotować makaron ok. 40 minut. Sprawdziłam. Nawet najtwardszy rozgotowuje się na zupę. Natomiast w „Harpiach” jedna z bohaterek gotuje budyń, „równiutką strużką” wsypując go wprost z torebki na gotujące mleko. Tego nawet nie musiałam sprawdzać – wiadomo, że zrobią się kluseczki, bo budyń najpierw należy „rozmerdać” w zimnym mleku, a potem wlać na gotujące (można „równiutką strużką”).
Tak więc, skoro nie jestem zachwycona stroną kulinarną książek Joanny Chmielewskiej, może postaram się zająć ich stroną kryminalną. Będzie łatwiej, bo ostatnio moja ulubiona niegdyś autorka konstruuje swe dzieła dość prosto (czyżby przypuszczała, że bardziej wyrafinowana zagadka kryminalna odstraszy potencjalnych nabywców?).
Książką, którą mam zamiar omówić, są wspomniane już „Harpie”. Jest to opowieść o biednej sierotce Dorotce, która pewnego dnia dziedziczy ogromny spadek. Kopciuszek, tfu, chciałam napisać Dorotka, ma trzy złe ciotki, które zatruwają jej życie. Zatruwają też życie sobie wzajemnie, bo mają paskudne charaktery, no istne harpie.
Ale może zacznę od początku. Mama Dorotki umarła przy porodzie. Zakochała się w facecie młodszym od siebie niemal o połowę, owocem tego związku była właśnie Dorotka. Ojciec nie wyparł się jej, dał nazwisko, po czym przepadł bez śladu. Ciężar opieki nad osieroconym niemowlęciem wzięła na siebie babcia, a po jej śmierci właśnie owe ciotki, które zamiast domowego ciepła zapewniły jej ustawiczne pilnowanie, sprawdzanie, zapędzanie do różnych prac, wykorzystywanie do posług. W zamian otrzymała dach nad głową (kąt w pokoju jednej z ciotek) i skromne utrzymanie. Ale ponieważ Dorotka była osobą bardzo zdolną (znała czternaście języków), dorabiała tłumaczeniami na swoje potrzeby.
Pewnego dnia Dorotka otrzymała list z Ameryki: otóż wybierała się do niej bardzo bogata przyszywana ciotka (matka chrzestna jej matki, czyli tzw. chrzestna babcia), która zamierzała ją uczynić swoją spadkobierczynią. Życzeniu chrzestnej babci stało się zadość bardzo szybko, ponieważ zaledwie po kilku dniach pobytu w Starym Kraju ktoś ją uśmiercił w nocy, w domu pełnym ludzi. Dostała w głowę kijem do krykieta, a następnie została uduszona, obyło się więc bez hałasów, dlatego morderca umknął niezauważony. Rodzina śmierć chrzestnej babci przyjęła z ulgą, ponieważ była ona osobą nieznośną, wtrącającą się do wszystkiego, dyrygującą bez przerwy wszystkimi, mającą ogromne wymagania kulinarne, a nie poczuwającą się do sypnięcia groszem dla ich spełnienia. Poza tym harpie uradowała myśl, że ich siostrzenica stała się bogatą osobą, a one będą mogły też skorzystać z tego bogactwa.
Pełne euforii ciotki za nic nie chciały uwierzyć, że ktoś dybie także na życie ich siostrzenicy. Wmawiały jej manię prześladowczą, a tymczasem Dorotce przydarzały się tajemnicze wypadki, dobitnie świadczące o tym, że teraz ktoś ma ochotę na spadek po niej.
Oczywiście policja przeprowadziła śledztwo, winowajca został ujęty, wszystko skończyło się happy endem, jak na porządny kryminał przystało. Intryga kryminalna jest dość prosta i człowiek jako tako oczytany w tego typu literaturze znacznie wcześniej niż policjanci może wskazać winnego. Policjanci musieli się trochę potrudzić, trafili doń dopiero po odcisku dziurawej rękawiczki, zostawionym na miejscu zbrodni.
Zagadka kryminalna jest więc jak gdyby pobocznym wątkiem, co zresztą ma miejsce w wielu książkach Joanny Chmielewskiej. Tylko że o ile w poprzednich utworach autorka serwowała nam bogate tło obyczajowe, suto okraszone ówczesnymi realiami, tak tu serwuje nam niemal wyłącznie żarcie. I to dosłownie. Ciotki bez przerwy jedzą, gotują, przyjmują gości wykwintnymi posiłkami i ciastem z zakalcem (takie akurat lubią). Do tego jest jeszcze Marcinek, student wynajmowany do różnych robót (do których ma zresztą dwie lewe ręce), żrący absolutnie wszystko w każdej ilości. Ciotka Sylwia, zawiadująca kuchnią, niemal stawała na głowie, żeby wymyślić taką potrawę, której Marcinek nie dałby rady zjeść w większej ilości. Poniosła klęskę. A jego rodzona siostra zgodziła się odpowiedzieć policjantowi na kilka pytań tylko pod groźbą wizyty Marcinka w porze obiadowej.
Sylwetka Marcinka wydaje się mocno przerysowana, tak zresztą jak i sylwetki innych bohaterów. Na przykład Dorotka jest młoda, piękna aż do przesady, nieprawdopodobnie uzdolniona lingwistycznie, natomiast nie potrafi wykonać najprostszego działania matematycznego bez pomocy kalkulatora. Jest też przesadnie uległa i dlatego ciotki wchodzą jej na głowę. Ciotki też są przerysowane: złośliwe, chciwe, egoistyczne, bez choćby odrobiny ludzkich uczuć. Jakoś tak pani Joannie wychodzi, że nie używa żadnych subtelnych szarości, tylko wszystko jest białe albo czarne, dobre albo złe. No, może tylko chrzestna babcia nie jest całkiem zła, tylko mocno stuknięta. W dodatku używa przedziwnego języka. Autorka prawdopodobnie chciała pokazać, że wskutek ograniczenia umysłowego ciotka, mimo długoletniego pobytu w Ameryce, nigdy nie opanowała języka angielskiego, natomiast zdołała zapomnieć polski na tyle, by w potworny sposób go kaleczyć. Ma to być śmieszne. Hm, może niektórych i rozśmieszy.
A swoją drogą ciekawe, co pani Joanna Chmielewska chciała nam pokazać, każąc owej ciotce zapomnieć imienia własnego, ponoć ukochanego męża. Na stronie 73. czytamy: „Józio mnie kochał, mój mąż”, natomiast na stronie 121. – „mój Stasieczek drugi milion do banku odłożył”, a na 122. – „Stasieczek mnie kochał, a potem już nikt”. Może facet miał podwójne imię? A może ciotka miała dwóch mężów albo męża i kochanka?
O tym jednak autorka nas nie informuje. Ewentualne śledztwo musimy przeprowadzić na własną rękę.