- Autor: Chmielewska Joanna
- Tytuł: Romans wszechczasów
- Wydawnictwo: Czytelnik
- Seria: Jamnik
- Rok wydania: 1975
- Recenzent: Anna Lewandowska
- Broń tej serii: Druga seta
Podwójne życie Joanny Ch.
Sam pomysł głównego wątku tej książki to klasyczna przebieranka, wielokrotnie eksploatowana w różnych filmach i powieściach, zarówno polskich, jak i zagranicznych. Z tym, że częściej były stosowane przebieranki typu mężczyzna za kobietę czy odwrotnie, a tu metamorfoza odbywa się w zakresie jednej płci.
Joanna, cierpiąca na skłonność do głupich przygód i brak gotówki, ma się wcielić w rolę szalenie do niej podobnej Basieńki Maciejakowej i zamieszkać pod jednym dachem z jej mężem. Pomysł ma szanse powodzenia, gdyż małżonkowie kontaktują się ze sobą głównie w pracy, ich małżeństwo istnieje tylko formalnie. W tym czasie Basieńka z ukochanym wyjadą na wczasy, gdzie poczynią starania o posiadanie potomstwa, które to może okazać się jedynym sposobem na rozwiązanie nieudanego małżeństwa.
Tu dygresja. Państwo Maciejakowie są tzw. prywatną inicjatywą, mają warsztat produkcyjny w garażu własnego domu. Dom też jest niebanalny: położony w atrakcyjnym punkcie Warszawy, umeblowany zadziwiającą mieszaniną antyków i wymyślnych nowoczesnych mebli. Joanna ma do dyspozycji luksusowy samochód i całą masę luksusowej modnej odzieży. Gdyby nie stres związany z graniem roli innej osoby, czułaby się jak na luksusowych wczasach.
W miarę upływu czasu Joanna przekonuje się, że szkolenie przed zamianą ról było stanowczo za krótkie i mało szczegółowe, zupełnie jakby Basieńce zależało głównie na tym, żeby dublerka była do niej podobna tylko z daleka, bo wzajemne kontakty państwa Maciejaków wcale nie są tak rzadkie, jak jej wmawiano i aż dziw, że mąż do tej pory jej nie rozpoznał.
Mąż też jest jakiś dziwny: nerwowy, wiecznie czegoś szuka, ukrywając swoje poszukiwania przed żoną, robi jej jakieś idiotyczne awantury, niby cierpi na fobię samochodową, ale jakoś niekonsekwentnie: boi się w miejscach, gdzie nie ma się czego bać, a przy niebezpiecznych sytuacjach na jezdni zachowuje niezmącony spokój. A tak w ogóle to widać, że się jej zwyczajnie boi i coś przed nią ukrywa. Joanna zaczyna mieć coraz więcej wątpliwości…
Oczywiście z prośbą o pomoc zwraca się do naszej dzielnej milicji (Joanna Chmielewska zawsze twierdziła, że kocha polską milicję; teraz chyba jej trochę przeszło – może z powodu zmiany nazwy) i od razu okazuje się, że bezmyślnie wdepnęła w sam środek wielkiej afery przemytniczej. Oczywiście dzielni milicjanci podejmują stosowne działania (łącznie z przedzierzgnięciem się w hydraulików), żeby schwytać ohydnych aferzystów i uratować resztki ocalałych polskich dóbr kultury przed wywiezieniem na Zachód. Ukrywają także – o zgrozo! – udział Joanny w całej aferze, żeby nie została oskarżona o czerpanie materialnych korzyści z przestępstwa.
A Joanna Ch. poznaje wreszcie wymarzonego blondyna, który ma jakieś dziwne powiązania z milicją czy kontrwywiadem, przez co wydaje jej się jeszcze bardziej atrakcyjny. Wystąpi on w kilku następnych jej książkach jako Marek – facet, który zna się na wszystkim i wszystko potrafi. (Tu fantazja poniosła autorkę chyba odrobinę za daleko – nie ma przecież takich facetów!).
I jeszcze jedno: kto mi wyjaśni, dlaczego tytuł książki zawiera błąd ortograficzny? Przecież pani Joanna Chmielewska uważa się za autorytet w sprawach polskiej ortografii. A w języku polskim nie ma słowa „wszechczasy”, są „wsze czasy” (inaczej mówiąc „wszystkie”) i należałoby pisać „Romans wszech czasów”.