Gunārs Cīrulis – Gościnne występy – Druga seta 13

  • Autor: Gunārs Cīrulis
  • Tytuł: Gościnne Występy
  • Wydawnictwo: Czytelnik
  • Rok wydania: 1982
  • Nakład: 30320
  • Tytuł oryginału: Vesizrade Ventspili
  • Tłumacz: Helena Broniatowska
  • Recenzent: Maciej Szwedowski
  • Broń tej serii: Druga seta

Dzintar udawał Sikurę

Nękany smutnym spojrzeniem Prezesa, wzmagającym jeszcze bardziej moje wyrzuty sumienia z powodu przedłużającego się milczenia na polu badawczym, przysiadłem wreszcie, jak to się mówi, fałdów, aby napisać recenzję tej oto niedużej książeczki.

Na wstępie wspomnieć wypada, że „Gościnne występy” to chyba jedyna wydana u nas radziecka powieść sensacyjna pochodzącej z innej niż Rosja republiki związkowej ZSRR. Autorem książki jest Gunars Cirulis, pisarz podobno bardzo popularny na Łotwie. W Polsce ukazała się także inna powieść jego autorstwa – „Lekcji więcej nie będzie”, jednakże nie udało mi się jak dotąd do niej dotrzeć.

Akcja „Gościnnych Występów” rozgrywa się w portowym mieście Windawa (Venspils). Do portu często zawijają statki handlowe z państw kapitalistycznych, a zachodni marynarze stanowią źródło zaopatrzenia miejscowej młodzieży w dżinsy, elektronikę, gumę do żucia i inne artykuły, których produkcji przemysł radziecki nie uważał za priorytetową (na przykład długopisy z rozebranymi paniami). Ponieważ miejscowy rynek zaopatrzenia w artykuły przemysłowe przeżywał właśnie przejściowe trudności1, mniej uświadomione elementy wykolejonej młodzieży łotewskiej chętnie parały się pokątnym handlem ze szwedzkimi marynarzami2. Przodowała w tym procederze grupa przyjaciół nazywających siebie WKB, czyli Wielcy Kombinatorzy Biznesmeni. Przedstawiając czytelnikowi ową grupkę, autor udziela też kilku cennych wskazówek, np. w jaki sposób przerobić dżinsy produkcji krajowej tak, aby przypominały „levistraussy”. Należy je mianowicie wsadzić do mleka cementowego („a jak to nie wystarczy, doda się krochmalu”).

Pewnego dnia ci pionierzy gospodarki wolnorynkowej (rzecz dzieje się w roku 1973), spragnieni zachodniej muzyki rockowej, nabywają w komisie trójzakresowe radio „Sikura” made in Japan („Monte Carlo łapie nawet w dzień, sprawdziliśmy”), które okazuje się być ordynarną podróbą – ktoś bezczelnie wypatroszył zachodni sprzęt, zamieniając oryginalne części na wyprodukowany na Łotwie odbiornik „Dzintar”. Próby reklamacji u kierownika komisu nie przynoszą rezultatu („Odbiornik działał jak zegarek. Nie jestem inżynierem z wyższym wykształceniem. Za wiele pan ode mnie chyba wymaga za siedemdziesiąt pięć rubli miesięcznie!”). Sprawa zatacza szersze kręgi i w wyjaśnienie tajemnicy Sakury angażuje się miejscowa milicja, gdyż „naszym obowiązkiem powinno być unieszkodliwienie przestępców, którzy okradają radzieckich obywateli”. Akcja początkowo posuwająca się niespiesznie, stopniowo nabiera tempa. Pada nawet jeden trup. Książkę warto przeczytać, szczególnie ze względu na liczne odniesienia do codziennego życia na radzieckiej Łotwie.

Możemy się na przykład dowiedzieć, że zamiłowanie miejscowej młodzieży do kapitalistycznej kultury masowej nie budziło zachwytu dorosłych: „Najlepszym radiem był i jest zwykły głośnik radiowęzła. Masz tam i muzykę i wiadomości bez żadnych szumów i trzasków. Nie ma co zawracać sobie głowy rozmaitymi szlagierami (…) Kiedy byłam w waszym wieku, pomagałam matce w gospodarstwie i nie śmiałam się nawet zająknąć o jakichś radiach…”. Radio zresztą to w ogóle przedmiot niebezpieczny, gdyż można było przezeń słuchać nie tylko muzyki, ale również wrogiej agitacji (stąd oczywiście zakłócające odbiór niektórych stacji szumy i trzaski). Co do owych szlagierów, autor informuje nas, że popularnymi w owym okresie utworami były: tango „Wiem, twoje słowa nie płyną z serca”, walc „Szumi zielony las” oraz piosenka „Minna, minna”, jak również reprertuar lokalno-patriotyczny: eksportowe wersje piosenek Rajmunda Paula, Aleksandra Kublińskiego i Ułdisa Stabułnieka. Może ktoś z czytelników słyszał o tych wykonawcach?

Mamy tu, jak prawie w każdej radzieckiej powieści, akcent ojczysty. Oto główna bohaterka czerpie z naszej prasy cenne porady życiowe: „W jakimś polskim piśmie wyczytała, że światło zorzy porannej jest dla kobiet w średnim wieku tak samo niekorzystne, jak światło owych białych rurek, zastępujących żarówki (chodzi oczywiście o jarzeniówki) – jedno i drugie bezlitośnie ujawnia każdą zmarszczkę na twarzy.” Miałbym wątpliwości co do prawdziwości tego stwierdzenia – oczywiście na korzyść zorzy porannej. Tym niemniej ciekaw jestem z jakiego polskiego pisma pochodzi owa wskazówka. Może z „Kobiety i Życia”? Poza tym w łotewskich sklepach dostępna była kiełbasa krakowska.

Na zakończenie przedstawiam trzy warte uwagi moim zdaniem cytaty: „Porucznik Tedis przekonał się, że legitymacja milicyjna wcale nie jest czarodziejską różdżką, która otwiera ludziom usta i budzi w nich nieodpartą gotowość pomocy”.

„Jestem sekretarzem podstawowej organizacji partyjnej, towarzyszu inspektorze. Interesuje mnie to, co człowiek myśli i czuje, a nie to, co ma w kieszeni.”

Jednak mój ulubiony cytat z powieści brzmi: „Z drugiej strony w milicyjnej służbie biadoleniem człowiek daleko nie zajdzie”. Stosuję go często w praktyce, oczywiście po dokonaniu niezbędnej korekty.