- Autor: Znamierowski Juliusz S.
- Tytuł: Gdzie będę tak potrzebny
- Wydawnictwo: KAW Szczecin
- Seria: Czerwona Okładka
- Rok wydania: 1983
- Nakład: 80350
- Recenzent: Mariusz Młyński
Starszy sierżant Walery Boczkowski jest komendantem gminnym w Chrzanie, najspokojniejszym miasteczku w województwie – nie jest powiedziane jakim, ale podejrzewam, że w siedleckim. Właśnie kończy się lato, ostatni autokar z wczasowiczami odjeżdża spod stanicy PTTK i komendant już się cieszy na myśl o sześciu miesiącach spokoju; wkrótce jednak na komisariacie pojawia się Stanisław Tatarczyk, pomocnik technologa w miejscowym tartaku i twierdzi, że ma dowody na poważne nadużycia w zakładzie, których dokonuje zaopatrzeniowiec Michał Jaskulec, prywatnie poważny kandydat na zięcia Boczkowskiego.
Następnego dnia matka Tatarczyka stwierdza, że w nocy zamordowano jej syna; obok zwłok zostaje znaleziony strażacki toporek pochodzący z tartaku – to oraz inne poszlaki wskazują, że zbrodni dokonał Jaskulec i dlatego milicjanci z Komendy Wojewódzkiej zatrzymują chłopaka. Boczkowski uważa, że tych niezbitych dowodów jest za dużo i postanawia niezależnie wyjaśnić sprawę, tym bardziej, że komisja nie stwierdza w tartaku żadnych nadużyć; jest jednak świadomy tego, że wszyscy mogą go posądzać o kumoterstwo.
To dość krótki, liczący 145 stron tekstu, ale trzeba przyznać, że treściwy kryminałek; nie ma tu za wiele jałowej paplaniny, postacie nakreślone są jasno i wyraziście, a intryga jest dość solidna, choć, niestety, nie pozbawiona pewnej dawki propagandy – finałowy złoczyńca nie mógł być zwykłym przestępcą, tylko musiał też posiadać nielegalne wydawnictwa skierowane przeciwko Polsce. Jest też pewien znak czasu: kiedy Boczkowski idzie do naczelnika gminy, to największy ochrzan zbiera od sekretarza Komitetu Gminnego PZPR, który na dodatek w największym stopniu przyczynia się do wysłania go przez przełożonego na urlop – i tak właściwie nie wiem, co autor chciał przez to powiedzieć; w każdym razie świadomie czy nieświadomie pokazał, że apolityczność w służbach mundurowych w PRL nie istniała – i, szczerze mówiąc, nie istnieje do dziś. Autor bardziej specjalizował się w literaturze marynistycznej i „rasowym” pisarzem kryminałów nie był – i to widać: dużymi fragmentami jest to bardziej powieść obyczajowa; najbardziej rzuca się to w oczy w dziwacznym finale – prowadzący zasadzkę informuje wszystkich przez odbiornik, że akcja zakończona i dziękuję za współpracę. Generalnie książka nie jest więc zła, jest to na pewno jakaś inna jakość niż większość kryminałów, ale, nie oszukujmy się, nie jest to coś na tyle nowatorskiego, żeby się zachwycać i zarywać noc; po prostu jest to rzemiosło – może trochę odbiegające od normy ale jednak pańszczyźniane rzemiosło.