- Autor: Zeydler-Zborowski Zygmunt
- Tytuł: Nawet umarli kłamią
- Wydawnictwo: Iskry
- Seria: Klub Srebrnego Klucza
- Rok wydania: 1971
- Nakład: 40000
- Recenzent: Mariusz Młyński
LINK Recenzja Sylwii Praśniewskiej
Podporucznik Franciszek Kociuba skończył szkołę oficerską i dzięki protekcji majora Downara dostaje się do Komendy Śródmieście przy ulicy Wilczej w Warszawie; wciąż jednak dręczy go frustracja, a poza tym jest osamotniony, gdyż nie wie jak włączyć się w nurt wielkomiejskiego życia.
Pewnego wieczora dzięki znajomej poznaje tajemniczą, wysoką, smukłą, ognistowłosą i mówiącą głębokim kontraltem Klaudię; dziewczyna żali się Kociubie, że musi mieszkać z macochą Teresą i jej nowym mężem Karolem Makertem, gdyż jej zmarły ojciec zastrzegł w testamencie, że Teresa otrzyma kupiony przez niego dom w Leśnej Podkowie, jeśli da Klaudii utrzymanie do ukończenia przez nią studiów. Wkrótce August Wilner, wuj Karola umiera na serce; Klaudia podejrzewa, że Teresa i Karol mogli przyczynić się do tej śmierci i dzieli się swoimi domysłami z Kociubą, który twierdzi, że nie ma podstaw do podejrzeń i uważa, że „babka ma niewąskiego szmergla”. Niedługo potem Teresa zostaje znaleziona martwa w ciemnozielonym mercedesie należącym do Sławomira Wołoszyńskiego, eksperta dzieł sztuki i narzeczonego Justyny.
Tymczasem do Kociuby zgłasza się Wanda Ratajska, Amerykanka polskiego pochodzenia u której „na okrągłej, banalnej twarzy kosztowne kosmetyki walczyły bez powodzenia z przysłowiowym zębem czasu”; przyjechała do Polski z mężem Janem, antykwariuszem z Nowego Jorku, który zaginął przed kilkoma dniami. Kociuba oraz wszystkie wypytywane przez niego osoby podejrzewają, że Ratajski „prysnął w Polskę z jakimś kociakiem”; jego żona jest rozczarowana działalnością milicji i interweniuje w ambasadzie USA. Odgórne naciski powodują, że w sprawę zostaje zaangażowany major Downar; szybko wiąże on ze sobą obydwa śledztwa.
I właśnie taki ZZZ podoba mi się najbardziej; owszem, poprzednie książki nie były złe ale albo były świadomie przerysowane („Alicja nr 3”) albo trochę naciągane („Czerwona nitka”) albo ocierające się o groteskę („Człowiek o cętkowanej twarzy”). Tutaj wszystko jest po prostu dobre: wiarygodna intryga, świetne dialogi, wartka akcja oraz intrygująco pokazane postacie – moją faworytką jest żona jednego z bohaterów, która „musiała wzbudzać szacunek nawet w zapaśnikach ciężkiej wagi; w takiej kobiecie mężczyzna może znaleźć prawdziwe oparcie, nie należy jej się tylko sprzeciwiać”. Jest też kilka złotych myśli – reklamą przemysłu monopolowego powinno być stwierdzenie, że „alkohol używany w miarę wzbogaca nasze życie wewnętrzne, inspiruje do pracy twórczej, zapładnia wyobraźnię”; z kolei swoistą antyreklamą kryminałów milicyjnych jest wypowiedź majora, który widząc frustrację Kociuby tłumaczy to tym, że „naczytacie się najrozmaitszych głupstw i potem każdy z was chciałby być Świętym, kapitanem Klossem albo jakim innym tajnym agentem”. Ogólnie jednak jest to dobra, niegłupia rozrywka na lato – lekko się czyta, łatwo do głowy wchodzi i krzywdy w niej nie robi.
A jako ciekawostkę powiem, że była ta książka drukowana w 72 odcinkach w „Dzienniku Łódzkim” od 24 grudnia 1969 roku do 21 marca 1970 roku – na wydanie książkowe czekała więc krótko, bo zaledwie rok. I w wydaniu gazetowym zachowana jest logika – wcześniej drukowane były „Dwie czerwone nitki”, kiedy Franciszek Kociuba był wiejskim sierżantem, a dzień po zakończeniu rozpoczęto druk „Nawet umarli kłamią”. I nieskromnie przyznam, że w dziale „Gazetowce” tej informacji nie znajdziecie:-) A oto dowód: