- Autor: Ingemar Fjell
- Tytuł: Joachim Lis detektyw dyplomowany (Joakim Rav, Diplomerad Detektiv)
- Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
- Rok wydania: 1974
- Nakład: 20277
- Recenzent: Robert Żebrowski
Trzysta trzydzieści dwa tysiące czterysta dziewięćdziesiąt sześć płaczący mrówek i pająki podejrzewane o szpiegowanie w służbie rabusiów
Wśród całej gamy oferowanych w PRL-u książek kryminalnych, były też zagraniczne (głównie z kierunku skandynawskiego) powieści detektywistyczno-sensacyjne dla dzieci, takie jak: „Rozbójnicy z Kardamonu” Egnera, cykl „Ture Sventon” Holmberga, „Detektyw Blomkvist” Lindgren , czy „Joachim Lis” Fjella.
Jedyny Ingemar , jakiego znam, a i tak jedynie z telewizji, to wybitny szwedzki sportowiec z lat 70. i 80., uznawany za najlepszego narciarza alpejskiego w historii – Jan Ingemar Stenmark. Natomiast Ingemar Fjell to dla mnie postać całkowicie anonimowa.
Po raz pierwszy „Lis …” został wydany w Szwecji w roku 1961, u nas 13 lat później. Książka liczy 158 stron, a jej cena okładkowa to 11 zł. Wzbogacają ją staranne rysunki Teresy Wilbik. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego.
Akcja toczy się w Modrzejowie, ale niemożliwością jest określić kiedy, poza tym, że nie wcześniej niż pod koniec XIX wieku.
Modrzejów, położony w środku wielkich borów, nie zaliczał się do dużych miasta. Były w nim tylko dwie ulice: Wielka i Mała, a mieszkało tam jedynie 439 mieszkańców. Trzeba dodać, że wszyscy ci mieszkańcy byli zwierzętami. Warto wymienić kliku z nich: Tymoteusz Tumak (zegarmistrz), Ignacy Jeż (krawiec), Bonifacy Borsuk (sklepikarz), Gołąb Pocztowy (listonosz), Julian Jeleń, kotka Katinka, Klotylda Kukułka, Romuald Rosomak (nadkontroler ds. igieł sosnowych).
Joachim Lis zaś był szewcem, tak jak i jego ojciec. Jednak po kilku latach pracy doszedł do wniosku, że chciałby zmienić profesję i zostać detektywem. Modrzejowo miało już co prawda policjanta, a był nim Miś-Niedźwiedzki, jednak sposób pełnienia przez niego służby daleki był od oczekiwań mieszkańców tego zwierzogrodu. Misiek cały rok przesypiał, budził się najwyżej raz na miesiąc, by ziewnąwszy parę razy odwrócić się na drugi bok. Taka postawa oczywiście nie sprzyjała bezpieczeństwu lokalnego środowiska i wręcz zachęcała złoczyńców do działania. Rozhulał się tam profesjonalny włamywacz – wilk Rabuś-Krętacz, choć na szczęście jakiś czas temu przeszedł na zasłużoną emeryturę. Wciąż czynna była jednak Żanna Żbik i jej banda dzikich kotów. Co jakiś czas dochodziło w Modrzejowie do niepokojących wydarzeń. A to komuś skradziono z mieszkania spinkę do kołnierzyka, komuś innemu świeżo usmażony placek ziemniaczany, do tego z całą górą borówek. Tak więc zapotrzebowanie na profesjonalnego i aktywnego detektywa było bardzo duże.
Joachim szybko zaliczył Korespondencyjny Kurs dla Detektywów Prywatnych, i to z całkiem niezłymi wynikami, a kiedy otrzymał już dyplom, otworzył własne biuro. Na stanowisko sekretarza zatrudnił Gerwazego Grzegorza Gwidona Gronostaja, co było naprawdę przysłowiowym strzałem w dziesiątkę.
Wkrótce Lis otrzymał pierwsze zgłoszenie. Z piwnicy domu Borsuków, w którym poza Bonifacym mieszkała też pani Borsuczyna oraz dwoje ich dzieci: Linus i Lina, doszło do kradzieży dziesięciu słoików z przepysznymi konfiturami malinowymi. Złodziej – na miejscu zdarzenia – pozostawił po sobie znak „X”, narysowany na ścianie węglem oraz dwa słoiki – jeden z żurawinami, a drugi z miodem, których nie ukradł. Detektyw dokonał oględzin oraz przeprowadził rozmowy z domownikami. Najbardziej zastanawiające było dla niego to, w jaki sposób sprawca dostał się do środka pomimo zamkniętych drzwi i okien, nie zostawiając żadnych śladów włamania. Tak kiedyś działał Rabuś-Krętacz. Wkrótce doszło do kolejnej kradzieży u Borsuków. Ze sklepu skradziono ser szwajcarski, oraz pięć krążków kiełbasy. I tym razem na ścianie widniał znak znów „X”. Czyżby to Żanna i jej koty byli sprawcami? Lis wpadł na pomysł, że wraz z Gronostajem przebiorą się za krzaki bzu, nocą usadowią w przydomowym ogrodzie i zastawią na złodzieja pułapkę. Noc minęła im spokojnie, jednak znów doszło do kradzieży, tym razem „poszły” wszystkie szynki. Czy że sprawą miał coś może do czynienia któryś z domowników? Joachim wpadł na kolejny ciekawy pomysł jak schwytać przestępcę. Jednak nie była to ani ostatnia kradzież, ani też ostatni pomysł detektywa. Sprawa robiła się coraz poważniejsza. W gronie osób podejrzanych znalazł się nawet kuzyn Joachima – Ambroży …
Myślę, że gdybym czytał tę książkę w wieku 7-9 lat, to spodobałaby mi się bardzo. Muszę się przyznać, że i teraz miło mi się ją czytało. Napisana jest ciekawie, z humorem, i tak, że uważny czytelnik może samodzielnie rozwiązać zagadkę, kim był sprawca. Ja uważnym czytelnikiem nie byłem, ale kiedy po przeczytaniu powieści, wróciłem do pierwszych jej rozdziałów, stwierdziłem, że są tam szczegóły zdradzające sprawcę.
Kiedy czytając „Joachima …” wyobrażałem sobie mieszkańców Modrzejowa, nieodparcie kojarzyli mi się oni z bohaterami kukiełkowego serialu „O czym szumią wierzby”, tak więc nie były to złe wyobrażenia. Jeśli któremuś z klubowiczów, znudziły się chwilowo morderstwa, trupy i krew dookoła, a także upierdliwi milicjanci, naiwni szpiedzy i bezwzględni bezpieczniacy, to właśnie dla nich, jako antidotum na wszelkie zło, jest ta książka.