Zeydler-Zborowski Zygmunt – Alicja nr 3 102/2024

  • Autor: Zeydler-Zborowski Zygmunt
  • Tytuł: Alicja nr 3
  • Wydawnictwo: KAW
  • Seria: Seria z Czerwoną Okładką
  • Rok wydania: 1975, 1977 (wydanie II)
  • Nakład: 100000 (wydanie II)
  • Recenzent: Mariusz Młyński

LINK Recenzja Ewy Helleńskiej

Joanna, pierwsza żona autora, zaprasza go do spędzenia kilku tygodni z nią oraz jej nowym mężem, emerytowanym admirałem, Alfredem w Rzymie. Na pokładzie „Mikołaja Kopernika”, w którym za pięć lat zginie Anna Jantar, Zygmunt poznaje młodą dziewczynę, Alicję Sarnowską, która po kilku dniach spotyka się z nim i mówi mu, że się czegoś boi.

Zygmunt jest bardzo zaciekawiony („Rozmyślałem już nad tym, że mógłby to być zupełnie niezły pomysł do nowej powieści”), tym bardziej, że dwa dni później Alicja zabiera go do posiadłości swojej ciotki, hrabiny Matyldy Gonzagi Monitelli i tam przedstawia mu swoją intrygującą rodzinę, zwłaszcza aluzyjnie mówiącą Luizę, pasierbicę hrabiny. Podczas powrotnego lotu Sarnowska zostaje otruta; śledztwo przejmuje major Downar, który namawia Zygmunta na powrót do Rzymu („Nieraz mówiłeś mi, że chętnie wziąłbyś udział w ciekawym śledztwie. Teraz masz znakomitą okazję”).

Po przylocie do Rzymu Zygmunt udaje się do posiadłości hrabiny – a tam poznaje kobietę przedstawiającą się jako Alicja Sarnowska i mówiącą, że jej ciotka wyjechała na Sycylię. Tymczasem Luiza informuje go, że spotkana kobieta była trzecią Alicją Sarnowską – poznana w samolocie była druga, a pierwszą wykończyli „oni, jakaś sekta, jakiś klan, może mafia”. Zygmunt wspólnie z Luizą próbuje rozwikłać tę zagadkę i stwierdza: „zrozumiałem, że o wiele łatwiej jest pisać o detektywach aniżeli samemu prowadzić śledztwo”. W poszukiwaniu miejsca pochowania pierwszej Alicji Zygmunt trafia na cmentarz w miejscowości Trevignano, a tam miejscowy emeryt mówi mu: „Niech się pan o nic nie pyta, jeśli panu życie miłe”. Sprawa bardzo się gmatwa, a sprzymierzeńcem autora staje się jego rodak potężnej postury, marynarz Henryk na którego przyjaciele mówią Pieszczoch.

W ostatnim rozdziale autor daje żonie do przeczytania maszynopis tej książki, a pani Bożena mówi: „Dobrze się czyta. Bardzo mało prawdopodobne, ale zabawne. Powinni ci to chyba wydrukować” – i to mogłaby być cała recenzja tej zwariowanej powieści. Ale czy to źle? Dobry kryminał ma być dobrą rozrywką, a to, że jest ona mało rzeczywista…? Osobiście wolę już takie świadome szaleństwo z dużym przymrużeniem oka i wyraźnym dystansem ale lekko napisane i fajnie się czytające niż kryminały silące się na coś niesamowicie poważnego ale miejscami pozbawione logiki. Jest tu wszystko, czego powinno się oczekiwać od literatury czysto rozrywkowej: szybkie tempo, potoczysta akcja, brawurowa intryga, błyskotliwe dialogi, wyraziste postacie i delikatny humor. Czego chcieć więcej?

Pani Bożena stwierdziła też, że najmniej prawdopodobna była ilość waluty jaką major Downar przed wyjazdem dał autorowi – faktycznie, mi też wydało się mało realne stwierdzenie, że Zygmunt miał w portfelu „tysiąc dolarów żywą gotówką oraz sporą porcję czeków na Banco d’Italia”, gdyż z dzieciństwa kojarzę, że musiałby to być majątek. Sprawdziłem – jeden dolar w 1975 roku kosztował 3,332 złote dewizowe; realna wartość dolara wynosiła jednak około 150 złotych. Przeciętne wynagrodzenie wynosiło wtedy 3913 złotych czyli jakieś 26 dolarów; autor miał więc w kieszeni równowartość trzyletniej średniej pensji! – to tak, jakby dziś miałby trzysta tysięcy złotych! Podzielam zdanie małżonki autora: to jest faktycznie nieprawdopodobne – ale jeśli się przymknie oko…