Mikulska-Bernaś Julitta – Pierwszy transport 149/2024

  • Autor: Mikulska-Bernaś Julitta
  • Tytuł: Pierwszy transport
  • Wydawnictwo: MON
  • Seria: Labirynt
  • Rok wydania: 1973
  • Nakład: 90336
  • Recenzent: Mariusz Młyński

LINK Recenzja Roberta Żebrowskiego

Julitta Mikulska-Bernaś tradycyjnie już opowiada o mało znanym epizodzie polskiej historii i przedstawia go w trochę sensacyjnej, a trochę propagandowej formie; nie jestem jednak historykiem i trudno mi ocenić ile jest w tej książce autentyczności, a ile pospolitego upolitycznienia.

Autorka opisuje repatriację Polaków, którzy po wojnie znaleźli się na terenie Niemiec w amerykańskiej strefie okupacyjnej; alianci określali ich jako dipisi – od zwrotu „displaced persons”. Widzimy grupę oficerów, którzy są przedstawicielami rządu i przyjeżdżają do Klauen – bawarskiego miasteczka leżącego w radzieckiej strefie blisko strefy amerykańskiej; major Mieczysław Strzała jest wysłannikiem Polskiej Misji Repatriacyjnej, która w obozie dla dipisów w Weidenbergu ma namawiać rodaków do powrotu do kraju. W miasteczku działa już jednak działająca na zlecenie rządu londyńskiego Polska Misja Wojskowa, której celem jest „fałszowanie obrazu nowej, ludowej Polski i zamykanie z premedytacją drogi do kraju masom Polaków”.

Mamy więc idealne tło dla typowo „labiryntowej” opowieści: po jednej stronie barykady mamy żołnierzy LWP zachwalających dobrodziejstwa nowego ustroju, a po drugiej przedstawicieli rządu londyńskiego; „dipisi stawali się łatwą ofiarą zabiegów londyńskich handlarzy dusz”, więc wysłannicy Warszawy mieli po swojej stronie jedynie wzniosłe deklaracje i patriotyczne hasła. Dla wzmocnienia tych haseł autorka kreśli wizję przyszłości Polaków, którzy staną po stronie rządu londyńskiego: „masowa wysyłka na plantacje Kenii, do afrykańskich kopalń rudy uranu w Kongo, kopalń rudy miedzi w Afryce Południowej w charakterze niezwykle taniej, a jednocześnie wydajnej siły roboczej”; do kompletu mamy też zamachy na członków misji dokonywane przez żołnierzy Brygady Świętokrzyskiej. W obozach dipisów Amerykanie wyłuskiwali chętnych do służby w kompaniach wartowniczych działających pod patronatem NSZ; szybko stały się one „ciepłym przytuliskiem dla licznych przestępców poszukiwanych przez władze radzieckie za popełnione w służbie hitlerowskiego okupanta zbrodnie wojenne”. Rzecz jasna, po dipisów wyciągnął też swoje brunatne ręce generał Reinhard Gehlen – tu sprawa wyglądała szczególnie niebezpiecznie, bo odbudowanie siatki szpiegowsko-dywersyjnej obejmującej swym działaniem ZSRR, Polskę i Czechosłowację zakładało „konieczność rozpoczęcia penetracji obozów i środowisk dipisowskich w celu werbowania odpowiednich ludzi spośród elementów faszystowskich kół nacjonalistów ukraińskich czy też urywających się volksdeutschów, a następnie skierowanie ich do miejsc przeznaczenia w transportach repatriacyjnych”. I w tak wrogiej atmosferze powstaje pomysł, by wysłać do Polski delegata z każdego obozu, aby po powrocie opowiedział, co widział na własne oczy – delegaci wyjeżdżają z workami w których wracając przywożą próbki polskiej ziemi i dzięki temu część repatriantów jadących do Polski tytułowym pierwszym transportem udaje się na Opolszczyznę, bo stwierdzono, że tamtejsza ziemia jest najżyźniejsza.

Bardzo trudno jest mi jednoznacznie ocenić tę książkę; powojenna historia Polski jest jednak tak trudnym i złożonym tematem, że powinni się nim zajmować historycy. Autorka podjęła się opisania tego fragmentu historii i zrobiła to w sposób jednoznaczny – tylko czy w 1973 roku mogła zrobić to inaczej? I dlatego sądzę, że to zagadnienie wymaga solidnego opracowania – dziś takiego w polskiej literaturze nie widzę. A można by się pokusić o coś poważnego: autorka pisze o pięciuset tysiącach Polaków w amerykańskiej strefie okupacyjnej i dobrze byłoby dociec ilu wróciło, ilu zostało, jak potoczyły się ich losy i czy naprawdę byli łatwą ofiarą londyńskich handlarzy dusz. Tutaj mamy dość solidną dawkę propagandy i trochę mnie dziwi jej natarczywość; owszem, powrót na ojczyzny łono to chwalebna sprawa – ale w wielu przypadkach ten powrót oznaczał wtrącenie do więzienia. Argument o tym, że jest po co wracać, bo Polacy wiele maszyn uratowali przed wywiezieniem lub zniszczeniem też jest dość słaby – przecież to wyzwoliciele wywieźli do ZSRR mnóstwo sprzętu, który zresztą w dziewięćdziesięciu procentach się zmarnował. Cóż, widać właśnie tak ta książka miała wyglądać i wygląda – dziś jest mało wartościowa i wydaje się być tylko świadectwem epoki.