Korkozowicz Kazimierz – Jolanta i Apokalipsis 158/2024

  • Autor: Korkozowicz Kazimierz
  • Tytuł: Jolanta i Apokalipsis
  • Wydawnictwo: MON
  • Seria: Labirynt
  • Rok wydania: 1969 (wyd. II)
  • Nakład: 30180
  • Recenzent: Mariusz Młyński

LINK Recenzja Roberta Żebrowskiego

Nikodem Prot, właściciel sklepu ze sprzętem radiowym w Londynie, przyjeżdża do pewnego miasteczka, by odwiedzić Jerzego Remzę, naczelnego inżyniera miejscowych Zakładów Metalurgicznych; Remza był przyjacielem brata Prota i w czasie okupacji był obecny przy jego śmierci.

W domu inżyniera Prot spotyka jego przyjaciółkę, Annę Ochman; oboje znajdują w tapczanie Remzę otrutego skopolaminą, a chwilę potem z domu wybiega mężczyzna w ciemnym płaszczu. Bardzo szybko okazuje się, że Prot jest kapitanem WSW, a do miasteczka przyjechał z dokładnie określonym zadaniem: rozszyfrować i zlikwidować działającą w Zakładach siatkę szpiegowską. Kapitan wspólnie z porucznikiem Łubą z milicji zaczyna pod nadzorem tajemniczego majora dochodzenie, nawiązuje kontakty z mieszkańcami i przy okazji poznaje Jolantę, swoją bratanicę. Wkrótce w tajemniczych okolicznościach zostaje zadźgany nożem mąż Anny Ochman, a w okolicach miejsca zbrodni milicja znajduje ślady opon samochodu Prota.

Kazimierz Korkozowicz był pisarzem dość nierównym; obok takich perełek jak „Trzecia rakieta” czy „Będę zamordowana” potrafił napisać takie nie wiadomo co, jak „Siedmioramienny świecznik” z którego dziś pamiętam tylko tytuł; obawiam się, że „Jolanta…” podzieli los tej ostatniej książki i za dwa tygodnie będzie tylko jedną z pozycji gdzieś w połowie mojej prywatnej „labiryntowej” listy rankingowej. Myślę, że autor zbyt szybko odkrył tutaj wszystkie karty – już na 28. stronie dowiadujemy się kim naprawdę jest Prot i po co tak naprawdę przyjechał do miasteczka; poza tym śledztwo jest stanowczo zbyt czytelne: skoro w pobliżu miejsca morderstwa Henryka Ochmana są ślady opon Morrisa kapitana Prota, to tylko dziecko nie domyśliłoby się, że jest to blef i prowokacja. Generalnie jest po prostu przeciętnie; owszem, są tu ciekawe złote myśli Prota („Jestem kawalerem, jak dotąd zainteresowanie mną okazuje tylko milicja”); kelner słysząc, że kursy wymiany dewiz są mało zachęcające mówi: „Są kursy i kursy, proszę pana…” ale to wszystko nie zmienia faktu, że fakt nieprzeczytania tej książki nie wpłynie na losy świata.

Kapitana Prota pod prawdziwym nazwiskiem (nie napiszę jakim) spotkamy jeszcze w dwóch innych kryminałach Korkozowicza, a jako ciekawostkę podam fakt, że książka w latach 1965-1966 była drukowana w trzech dziennikach pod, moim zdaniem, lepszym i o wiele bardziej intrygującym tytułem „Kryptonim Pandora”. Miała też ta książka swoje drugie „labiryntowe” wydanie już trzy lata po pierwszym i z inną okładką; miała też wydanie słowackie („Krycie meno Apokalypsa”) i niemieckie („Wer ist Mr. Prot”).