- Autor: Głowacki Jerzy
- Tytuł: Testament królowej Nefertite
- Wydawnictwo: Iskry
- Seria: Klub Srebrnego Klucza
- Rok wydania: 1971
- Nakład: 70260
- Recenzent: Mikołaj Kwaśniewski
LINK Recenzja Roberta Żebrowskiego
LINK Recenzja Moniki Przyguckiej
Powieść została wyróżniona przez Komendę Główną Milicji Obywatelskiej
(i wydawnictwo „Iskry”) z okazji XXV-lecia MO, i to niestety widać. Myślę, że gdyby stanęła do konkursu „Archetyp powieści milicyjnej PRL” też miałaby spore szanse na sukces, bo PRL-owskie cechy i tropy widać tu na każdym kroku.
Bohaterem jest kapitan Andrzej Wojnar, rodzaj milicyjnego supermena epoki późnego Gomułki – książka bowiem została wydana w 1971 roku, ale akcja powieści (str. 22) toczy się w 1969, co jest pierwszym „stemplem” PRL – tak wtedy było, dwuletnie opóźnienie w wydaniu książki, nawet sławiącej czyny oficera MO, nie było niczym nadzwyczajnym.
Kaptan Wojnar to człowiek doświadczony „uczuciowo” – „z Jadwigą rozłączyła go długotrwała akcja, związana z przemytem (…) Potem była Maria (…) Nigdy się nie zdobył na to, żeby ją zaprosić do siebie. (…) Potem musiał nagle wyjechać w związku z wykryciem poważnej sprawy szpiegowskiej. Kiedy po miesiącu wrócił, Maria zawiadomiła go,
że wychodzi za mąż.” (str. 47-48). Jest więc bohaterem samotnym i to z powodów szlachetnych, bo służbowych. Co więcej – kiedy Czytelnik już ma nadzieję, że tym razem kapitan będzie miał więcej szczęścia, gdy chodzi o córkę ofiary – atrakcyjną Ewę Sulimę, zwłaszcza w sytuacji, gdy jednym z podejrzanych jest jej narzeczony, to niestety na koniec powieści „nieodwołanie traci Ewę” (str. 214). Pozostanie więc samotnym stróżem prawa, z czym łatwo się godzi.
Kapitan Wojnar nie jest człowiekiem o wąskich horyzontach. Jak już tytuł sugeruje, akcja powieści dotyczy starożytnego Egiptu, i tu kapitan Wojnar wykazuje się niezłą znajomością tematu – swobodnie operuje datami, imionami faraonów, znajomością tekstów staroegipskich. Co więcej – za granicą czuje się swobodnie i to nawet w tak egzotycznym miejscu jak Egipt (nazywanym niekiedy, zgodnie z ówczesną nomenklaturą, Zjednoczoną Republiką Arabską).
Nie jest też sztywniakiem – pali, pije wermut (pisany PRL-owskim zwyczajem przez „nieme h”), dzielnie zmaga się z siermiężną rzeczywistością – mieszka na szóstym piętrze
w bloku, w którym co i rusz psuje się winda. Jako wszechstronny oficer milicji regularnie uczęszcza na treningi dżudo.
Jak na herosa przystało, nawet na obcym terenie daje sobie świetnie radę, jego zawodowe, milicyjne intuicje okazują się słuszne, a starcie z potężnymi siłami przestępczymi (gang Złotego Ramzesa) realizuje niemal rutynowo.
Ze smaczków – główny bohater nie liczy się z czasem – po wylądowaniu w Kairze
o pierwszej w nocy, pojechał do hotelu (o kontroli granicznej czy celnej nie ma słowa), zameldował się, porozmawiał z Ewą Sulimą, położył się spać i jeszcze zdążył obudzić się
w środku nocy (!) „pełen czujnego napięcia” (str. 49). Tempo zaiste imponujące.
W powieści zdarzają się perełki językowe, np. „Skinęła głową, nie biorąc jej do ręki.” (str. 28) czy „Na zewnątrz stalowe skrzydła wyprzedzały czas” (str. 47).
Żeby Czytelnik nie odniósł wyłącznie negatywnego wrażenia, muszę przyznać,
że pomieszczone w powieści informacje o starożytnym Egipcie są rzetelne i nie dość, jak często się zdarza w powieściach kryminalnych, ogólnikowe. Jako interesujące jawią się rozterki uczuciowe kapitana Wojnara związane z nietypową sytuacją prowadzenia śledztwa w sprawie zabójstwa ojca pięknej Ewy, pod której wrażeniem pozostaje kapitan, przy jednoczesnej konieczności umieszczenia na liście podejrzanych jej narzeczonego (to może być dla uczuć korzystne) a nawet jej samej (niekorzystne) – w powieści kryminalnej PRL to motyw nieczęsty.
Ciekawe jest też odczuwanie przez kapitana Wojnara różnych dziwnych wrażeń – autor wyraźnie nawiązuje do popularnego tematu „klątwy faraona”.
Na koniec zagadka – jak nazywał się „ciemnolicy piosenkarz ze Zjednoczonej Republiki Arabskiej”, którego podczas pobytu w Egipcie przypomniał sobie kapitan Wojnar (str. 73)? Odpowiedź na dole recenzji.
A tak przy okazji – to moja czwarta recenzja książki, a już druga, której akcja toczy się w środowisku archeologów. Czyżby jakieś pradawne siły rzuciły na mnie urok? 😉
Odp: Sam Sander. Wystąpił na festiwalu w Sopocie w 1967 roku.