- Autor: Benjamin Black
- Tytuł: Czarnooka blondynka
- Wydawnictwo: Albatros
- Seria: Philip Marlowe (tom 10)
- Rok wydania: 2017
- Przekład: Paweł Lipszyc
- Recenzent: Mariusz Młyński
Tytuł tej książki nie wziął się znikąd: Tom Hiney w biografii Raymonda Chandlera pisał, że autor miał mały notatnik w którym kolekcjonował nazwiska potencjalnych postaci oraz tytuły ewentualnych książek. I dobrze, że są to tylko niewykorzystane tytuły, a nie, jak w przypadku Alistaira MacLeana czy Roberta Ludluma rzekomo pozostawione rękopisy kończone przez rzekomych spadkobierców. Irlandzki pisarz John Banville ukrywający się pod pseudonimem Benjamin Black na tyle zręcznie skopiował styl Chandlera, że prawie dałem się nabrać.
Zaczyna się klasycznie: do biura Philipa Marlowe’a przychodzi Clare Cavendish, blondynka, której oczy robią na detektywie duże wrażenie – „Matowy odcień foczej czerni sprawił, że coś ugrzęzło mi w gardle”. Kobieta prosi Marlowe’a o odnalezienie jej byłego kochanka, Nico Petersona, który zniknął przed dwoma miesiącami; detektyw podejmuje się zadania ale od początku nie jest do niego przekonany („Nie potrafiłem powiedzieć dlaczego, ale czułem, że ktoś mnie wystawia”). Marlowe stwierdza, że Petersona poszukują też dwaj podejrzani Meksykanie, wkrótce jednak odkrywa, że mężczyzna przed dwoma miesiącami wpadł pod samochód i nie żyje; poinformowana o tym Clare Cavendish twierdzi jednak, że niedawno widziała go na ulicy w San Francisco („Jeśli wcześniej podejrzewałem, że sprawa lekko cuchnie, teraz smród zwalał z nóg”). Detektyw rozpoczyna śledztwo, gdyż nabiera podejrzeń, że Peterson upozorował swoją śmierć. Wkrótce dwaj Meksykanie okrutnie mordują siostrę Petersona; tymczasem Lou Hendricks, szef lokalnego półświatka informuje Marlowe’a, że również nie wierzy w śmierć Petersona, gdyż w chwili domniemanej śmierci miał przy sobie walizkę należącą do Hendricksa. Sprawa coraz bardziej się gmatwa, Marlowe niemalże zostaje utopiony w basenie i trochę zostaje poobijany ale wciąż czuje, że jest w to śledztwo wmanewrowany i w efekcie wychodzi z niego z większymi bliznami na duszy niż na ciele.
Nie powiem, książka naprawdę wygląda jak napisana przez Chandlera, schowana przez niego gdzieś na strychu, zapomniana i po latach odnaleziona. Czyta się ją jak kontynuację „Długiego pożegnania”, gdyż w obydwóch pojawiają się te same postacie: przede wszystkim Terry Lennox, ale też Bernie Ohls i Joe Green; pojawia się też ale tylko w rozmowach i wspomnieniach Linda Loring, która wyjdzie za Marlowe’a w „Playbacku” – jeszcze, póki co, detektyw mówi: „kurczowo trzymałem się niezależności, choć nie w pełni sprawiała mi radość”. Mamy tu wszystkie elementy kryminałów Chandlera: przede wszystkim sam Philip Marlowe – cierpki, sarkastyczny, rozgrywający sam ze sobą skomplikowane partie szachowe, idealistyczny romantyk o ugruntowanej moralności; mamy chłodny nastrój typowy dla czarnego kryminału; mamy kapitalne dialogi („– Skąd się wzięła blizna na pańskim policzku? – Komar mnie ugryzł – Komary nie gryzą, tylko żądlą – Cóż, ten miał zęby”); mamy wyraziste postacie – twardzi, cyniczni faceci, wyrachowana femme fatale, solidni gliniarze – i gorzki finał nie przynoszący bohaterom ukojenia. Jest też mrugnięcie okiem do fanów Chandlera: Marlowe mówi, że kłopoty to jego specjalność, a młoda aktoreczka robi miny niczym Barbara Stanwyck w „Podwójnym ubezpieczeniu”.
I wszystko naprawdę jest dobre – ale jednak z tyłu głowy siedzi myśl, że to jest jednak tylko podróbka; styl Chandlera był tak charakterystyczny, wręcz manieryczny, że dobry pisarz jest w stanie go podrobić. Ale czy to źle? Benjamin Black nie stworzył jakiejś parodii, tylko, moim zdaniem, poprzez takie skopiowanie oddał swoisty hołd mistrzowi czarnego kryminału. Podobny manewr wykonał przed laty Boris Akunin cyklem o Eraście Fandorinie i krytycy byli zachwyceni nie tyle umiejętnym naśladownictwem, co oryginalnym przywróceniem pamięci o klasykach gatunku. Czy tutaj nie mamy do czynienia z tym samym? Uważam, że tak i myślę, że autorowi udało się to co najmniej dobrze – naprawdę można dać się nabrać.
Książka została zekranizowana w 2022 roku, film nakręcił Neil Jordan, jego polski tytuł brzmi „Detektyw Marlowe” i nie został dobrze przyjęty przez widzów i krytyków. W roli głównej występuje tutaj Liam Neeson – czy jest lepszy od innych aktorów grających Marlowe’a? Trudno powiedzieć – a od 1934 roku było ich naprawdę dużo: od Humphreya Bogarta poprzez Danny’ego Glovera do Witolda Pyrkosza. A na koniec jeszcze taka ciekawostka: oryginalny tytuł książki brzmi „Black Eyed Blonde” czy „Black-Eyed Blonde”? W amerykańskich księgarniach internetowych widziałem obydwie wersje tytułu – różnica niby żadna ale nie do końca: black eye to czarne oko, a black-eye to podbite oko; najlepiej widać to u Erle’a Stanleya Gardnera: na okładce książki „The Case Of Black-Eyed Blonde” widnieje blondynka z zielonymi oczami i solidnym siniakiem.