Wojtyłło Jadwiga – SOS – Trzecia seta 97

  • Autor: Wojtyłło Jadwiga
  • Tytuł: SOS
  • Wydawnictwo: Czytelnik
  • Seria: Z jamnikiem
  • Rok wydania: 1974
  • Nakład: 100290
  • Recenzent: Tomasz Lada
  • Broń tej serii: Trzecia seta

NIEWYRAŹNE ŚRODOWISKO STUDENCKIE

„S.O.S.” to  jedna z najlepszych powieści popularnych czasów PRL-u. Jadwiga Wojtyłło (a może Aleksander Ścibor-Rylski, bo tajemnica ta nie jest do końca wyjaśniona) stworzyli ją najwyraźniej pod wpływem literatury i kina noir.

Nikt tu do końca nie mówi prawdy. Milicja nie jest specjalnie zainteresowana wyjaśnieniem zbrodni, a pętla zacieśnia się nie wokół zbrodniarza, a wokół ścigającego. Zresztą ten ścigający to też raczej postać wyjęta z kultury zachodniej. Reporter Rafał Kostroń to człowiek uwikłany w problemy rodzinne i zawodowe. Pasjonat dziennikarstwa raczej z konieczności. Niespecjalnie przystosowany do tzw. normalnego życia, w pracy znajduje ucieczkę. Pewnie właśnie dlatego w swoich audycjach radiowych usiłuje pomóc ludziom potrzebującym. Pewnie właśnie dlatego zajmuje się tajemniczym samobójstwem spokojnej i z pozoru szczęśliwej młodej kobiety,
Ewy.
Autorka (autor?) mieli świadomość, że aby naprawdę zainteresować czytelników muszą uciec od polskich realiów. Dlatego PRL-u w „S.O.S” właściwie nie ma. Tak naprawdę Kostroń musi się o ówczesną rzeczywistość potykać wyłącznie, penetrując środowisko waluciarzy. No i zbrodnia (a właściwie zbrodnie) są wynikiem znakomicie wysokiego czarnorynkowego kursu marki zachodnioniemieckiej.
Jednak są w powieści elementy,  które wyraźnie świadczą o tym, że to proza PRL-u. Na kilometr czuć w  nich fobie ówczesnych bonzów. Chodzi głównie o konstrukcję świata zła. Złoczyńcy i ci,  którzy (nawet nieświadomie) im pomagają to ludzie wykształceni i z koneksjami na Zachodzie. To Zachód organizuje siatkę, która przyczynia się do śmierci młodej kobiety. Natomiast światowej klasy lekarka (Barbara, pierwsza żona Kostronia), często wyjeżdżająca za granicę, wywozić trefny towar.
Bardzo niewyraźnie jest tu też środowisko studenckie. Z „S.O.S.” wynika, że młodzi inteligenci płci obojga nie są entuzjastami ciężkiej pracy dla ludowej ojczyzny. Kuszą ich łatwe pieniądze, nie obawiają się kontaktów z półświatkiem i najchętniej spędzali by w modnych lokalach z muzyką disco. Oczywiście okazuje się później, że polska młodzież nie jest taka zła. Gubi ją naiwność oraz fakt, że rodzice są zachwyceni i zajęci możliwością zarabiania pieniędzy w PRL-owskich zakładach pracy. Nie mają też czasu po pracy, bo bogactwo towarów w sklepach sprawia, że oddają się rozpustnemu konsumpcjonizmowi. A więc, jest prawie jak na zgniłym Zachodzie.
Można wynajdywać w „S.O.S.” śmieszne szczególiki. Można też bawić się w poszukiwanie podtekstów służących obłaskawieniu PRL-owskich wydawców. Jednak czytając tę znakomicie, bardzo dynamicznie napisaną powieść, zastanawiamy się, dlaczego nikt nie próbował przerobić jej na film. Z dobrą obsadą i przyspieszonymi dialogami można z tego materiału zrobić mocny, ostry film.  Próbował tego Janusz Morgenstern. Jednak jego 7-odcinkowy serial był fatalnie obsadzony. Władysław Kowalski jako Kostroń i Maja Komorowska, Ewa Borowik oraz Grażyna Barszczewska jako panie jego życia kompletnie nie wyczuły postaci. Zamiast ról kobiet fatalnych lub co najmniej udręczonych ze znudzonym wyrazem twarzy recytowały swoje, źle zresztą napisane, kwestie. Obronili się tylko (jak zwykle zresztą) Roman Wilhelmi – w epizodzie męża Ewy oraz Marek Walczewski grający Huberta Stańczyka, postać kluczową dla tej historii.
Bo „S.O.S.” to opowieść z klimatem. Kostroń porusza się w ponurej dżungli osób które się boją lub nie chcą powiedzieć prawdy. Ludzie których spotyka, to jednostki niesympatyczne i pazerne. Gotowe za parę marek zachodnioniemieckich zrobić sporo złego lub na zło gotowe przymknąć oko. Rafał jest w swoim śledztwie bardzo osamotniony i osaczony. Bo to nie on
ściga zło. To zło podchodzi do niego i zagraża jego najbliższym. A  dzielna Milicja Obywatelska pojawia się dopiero na końcu.  Po to, by założyć bransoletki zbirom.