- Autor: Paweł Szestakow
- Tytuł: Trzy Dni w Dagezanie
- Wydawnictwo: Iskry
- Seria: seria z Kluczem
- Rok wydania: 1974
- Nakład: 100275
- Tytuł oryginału: Tri Dnia w Dagezanie
- Tłumacz: Irena Piotrowska
- Recenzent: Maciej Szwedowski
- Broń tej serii: Trzecia seta
Z życia owiec i królików
Komisarz Igor Mazin powraca w kolejnej recenzowanej przeze mnie powieści Pawła Szestakowa, którą to książkę można zaliczyć do nurtu „detektyw na wakacjach”.
Schemat znamy doskonale – oto tropiciel przestępców (milicjant, prywatny detektyw, funkcjonariusz kontrwywiadu) wyjeżdża na urlop, chcąc odpocząć od znoju codziennej walki ze złem i nieprawością na bałtyckiej plaży (nad mazurskim jeziorem, w leśniczówce na skraju Puszczy Knyszyńskiej). Tutaj mamy góry Kaukazu i zagubioną wśród lasów wieś Dagezan. Nie trzeba dodawać, że z wypoczynku nic nie wyjdzie – już pierwszej nocy po przyjeździe na drodze komisarza staje (a raczej pada) trup i zdyscyplinowany funkcjonariusz rostowskiej milicji, chcąc nie chcąc musi rozwikłać zagadkę.
Trup ów, o który potyka się nasz Mazin, należy do niejakiego Michaiła Kaługina, artysty-malarza z samej Moskwy, właściciela najokazalszego domu we wsi. Artysta ów zwykł spędzać wakacje na daczy w Dagezanie, lubił też zapraszać do siebie liczne grono znajomych. Podczas jednej z takich podsycanych winem nocy (oczywiście burzliwej) ktoś przyłożył mu do skroni lufę myśliwskiej strzelby i pociągnął za spust. Niestety dla zabójcy, w domu Kaługina przebywał wówczas przypadkiem komisarz Mazin, który to fakt zaważył na jego parszywym życiu (to znaczy, na parszywym życiu mordercy, a nie detektywa). Jak sugeruje tytuł, w ciągu trzech dni Mazin rozwiązał zagadkę i zdemaskował sprawcę.
Spotykamy tu dwa typowe zabiegi autorów kryminałów. Po pierwsze – problem „wyspy” i ograniczony do kilku osób krąg podejrzanych. Szalejąca w noc zabójstwa burza zerwała bowiem jedyny most łączący wieś Dagezan ze światem, a następnie spadł śnieg i oczywiście linie telefoniczne zostały uszkodzone (wszystko na raz) więc milicja miała kłopoty z dotarciem na miejsce. Kaługina zamordowała zatem jedna z osób znajdujących się wówczas na daczy – jego młoda żona, adoptowany syn, znajomy architekt, młody dziennikarz miesięcznika lotniczego, miejscowa nauczycielka lub lokalny kłusownik. No, albo sam Mazin, ale z góry uprzedzam, że ten trop wiedzie donikąd.
Po drugie, mamy „ślad wiodący w przeszłość”, jak zresztą w prawie każdym radzieckim kryminale, gdzie ciągle napotykamy się na weteranów Wielkiej Wojny Wyzwoleńczej, kolaborantów, własowców lub dzieci poległych partyzantów. Tutaj istotną rolę pełni tajemnica samolotu zestrzelonego w pobliskich górach w roku 1943, który to samolot przewoził do Iranu niezwykle cenny ładunek.
Umieszczając akcję w tym zapomnianym przez Boga i ludzi zakątku ZSRR, autor pragnął przedstawić ciężki los prostych ludzi Kaukazu, ich codzienne zmaganie się z bezlitosną naturą. Są też wątki niezwykłe. Oto ubogi pszczelarz Demianycz częstuje Mazina tym co ma najlepsze – „herbatą z takim przedziwnym ziółkiem, po którym zmęczenie znika jak ręką odjął”. Co to za ziółko, nie wiemy i może to i lepiej. Trunek ów miał rzeczywiście niezwykłe właściwości – po wypiciu go nawet sztywny służbista Mazin rozluźnił się, zrelaksował i przestał myśleć o śledztwie[1]. Przy herbacie rozmowa, jak to bywa, przechodzi na tematy uniwersalne („-Pan jest wierzący, Demianyczu? – W Boga nie wierzę. Wierzę w prawo dialektyki, ono wyznacza nasze losy.”). Niebawem rozmowa zaczyna dryfować, wątki rwą się, język plącze, sens ucieka („Widzę, że filozof z pana…. – Staram się pojąć sens… – Życia? Trudna sprawa. A może się panu udało? – Wiele jest bezwzględności…. – I to pana zasmuca? – Nie powiem. Jest w tym mądrość. – W okrucieństwie? – W bezwzględności. To co innego. Wilka powinno się zabijać. A dlaczego? Żeby nie porywał owcy. Bo owca jest stworzona dla nas. Bo my wiele możemy dokonać. Nawet na Księżyc polecieć. Dlatego owca należy się nam, a nie głupiemu wilkowi”). Owca, powiadasz? Na podstawie przytoczonego powyżej dialogu rodem z Miasteczka Twin Peaks możemy zaryzykować hipotezę co do zawartości owego wywaru. W wywołanej herbatą chwili szczerości pasiecznik Demianycz zwierza się Mazinowi z troski, jaką budzi w nim konflikt z młodym Walerym – adoptowanym synem Kaługina. Ów, jak się okazuje, traktuje pszczelarza z wyższością i pogardą, uciekając się raz po raz do oszczerstw. („- Raz wyzywa mnie od sekciarzy, raz od kułaków. Jakiż ze mnie kułak, jeśli nad kołchozową pasieką mam staranie? Po co stawiać takie polityczne zarzuty?”). Rzeczywiście, podłość nad podłościami. Za taki zarzut niejeden już pojechał na leczenie klimatyczne na daleką Północ.
Apropos wspomnianej owcy. Metafory zoologiczne to leitmotiv tej powieści. Przytoczmy tytułem przykładu tekst Walerego Kaługina skierowany do Mazina – „- Niechże pan wreszcie przestanie odgrywać dobrego wujaszka! I połknie królika razem z flakami, uszkami i puszystym ogonkiem. Niechaj prawda zatriumfuje na Ziemi.” Znów cisną się nieuchronne skojarzenia z miasteczkiem Twin Peaks. Nie koniec jednak surrealistycznych dialogów – oto wspomniany Walery Kaługin oświadcza Mazinowi, iż gotów jest udać się na pustynię, aby tam spędzić resztę żywota „na wzór biblijnych anachoretów”. Mazin sceptycznie podchodzi do pomysłu, Walery jest jednak zdecydowany: „Z pustynią nie ma wyjścia. Nie orientuje się pan, jak tam się przedstawia zaopatrzenie w szarańczę? Na tych budowach o znaczeniu ogólnokrajowym? – Tylko dla przodowników pracy – uśmiechnął się Mazin.”
Tak oto, na pogwarkach i piciu herbaty z prądem szybko upływają owe tytułowe trzy dni w Dagezanie. Wreszcie do wsi przybywa milicja i Igor Mazin, zgromadziwszy wszystkich pozostałych przy życiu (bo w międzyczasie padają dalsze trupy), niczym Hercules Poitor wyjaśnia kto, co i dlaczego. Wyjaśnienie zagadki jest trochę zbyt skomplikowane i robione na siłę. Zalety książki leżą raczej w barwnych opisach przyrody, ze szczególnym uwzględnieniem wsi Dagezan i zamieszkujących ją person. Warto wspomnieć, iż powieść dzieli się na rozdziały, zatytułowane kolejno Burza, Mgła, Śnieg, Księżyc, Tęcza, Południe, niczym symbole hermetyczne lub nazwy kart Tarota.
Powieść Szestakowa oceniam jako nadającą się do przeczytania, przyznając jej trzy gwiazdki zgodnie z systemem piątkowego Co Jest Grane. Ku mojemu rozczarowaniu, jest to pierwsza znana mi radziecka powieść kryminalna, w której nie ma ani jednego, choćby bardzo drobnego, odniesienia do polskich produktów. Tłumaczyć to można chyba tylko tym, iż na tak zabitą dechami prowincję luksusowe polskie piwo, szminki, rajstopy lub garnitury nie docierały.
[1] „Nie chciało mu się stąd odchodzić, gonić za podejrzanym neuropatą Walerym, wyławiać okruchy prawdy rekonstruując ponure okoliczności śmierci człowieka. Wolałby spokojnie popijać smaczną herbatę i gawędzić o obyczajach pszczół.”