Sztaba Zygmunt – Co czwartek ginie człowiek – Trzecia seta 90

  • Autor: Sztaba Zygmunt
  • Tytuł: Co czwartek ginie człowiek
  • Wydawnictwo: Śląsk
  • Rok wydania: 1958
  • Nakład: 30253
  • Recenzent: Adam Saliński
  • Broń tej serii: Trzecia seta

LINK Recenzja Mariusza Młyńskiego

BB I PRZECIĘTNIE INTELIGENTNY PRACOWNIK SB

„Nawet przeciętnie inteligentny pracownik służby bezpieczeństwa, idąc od skutku do przyczyny, potrafi rozwiązać każdą, pozornie najbardziej zagmatwaną zagadkę.”
Słowa te wypowiedział oficer policji francuskiej, inspektor Merville, do polskiego oficera, kapitana Redliny, w czasie ich rozmowy w kawiarni na Polach Elizejskich. Obaj uczestniczyli w Kongresie Interpolu, który skończył się właśnie w Paryżu. Obecność Redliny miała charakter nieoficjalny, gdyż Polska nie była jeszcze członkiem tej organizacji. Spotkanie miało być pożegnaniem dobrych kolegów ale, nieoczekiwanie, staje się początkiem pięciotygodniowej współpracy nad rozwiązaniem zagadki kryminalnej, która zbulwersowała Paryż przed dwoma tygodniami, kiedy to, 15 lipca, w czwartek, na jednej z ulic zastrzelony został mężczyzna. Po tygodniu morderca zaatakował ponownie. A potem jeszcze raz. Druga i trzecia ofiara to również mężczyźni, w tym samym mniej więcej wieku, atletycznej budowy ciała i rudzi.
I właśnie dla tej sprawy kapitan Redlina przystaje na propozycję inspektora, zmienia plany urlopowe i zostaje w Paryżu. Tym bardziej, że przełożony Merville’a, prefekt Paryża, dowiedziawszy się, że Redlina w czasie wojny był we francuskim ruchu oporu, aprobuje z entuzjazmem decyzję obu oficerów. I wtedy wydaje się, że nadszedł moment zwrotny w śledztwie, które do tej pory nie przyniosło rezultatu. Oto inspektor otrzymał list napisany na maszynie i podpisany kryptonimem „Esteta”. List zaczyna się tak: „Tych trzech to dopiero początek”. Z treści listu wynika, że jego autor „zabija i będzie zabijał rudych bo takie ma upodobania estetyczne”.
Obaj oficerowie uznają, że „Esteta” jest chory psychicznie. Inspektor wydaje rozkaz sprawdzenia, czy „w zakładach dla umysłowo chorych mają wszystko w porządku”. Rozpoczyna się akcja „Szaleniec”. I to w całej Francji. Wykonawca tego rozkazu, sierżant Herblay, otrzymał dwie godziny na dostarczenie raportu przełożonemu. W wyniku tej akcji udaje się wprawdzie ustalić, że z jednego ze szpitali psychiatrycznych Paryża uciekł pacjent, Roger Vailland, ale fakt ten nie doprowadzi do rozwiązania zagadki, chociaż na długo zajmie uwagę policji.
Tymczasem w tym miejscu akcji (czyli po trzech morderstwach) czytelnik chciałby już znać, jeżeli nie sprawcę, to przynajmniej motyw jego działania. I zdziwi się zapewne ten czytelnik znający konwencję powieści kryminalnych, dlaczego np. w czasie gigantycznej akcji „Szaleniec” nie szukano maszyny do pisanie, z której korzystał „Esteta” . Wszak do częsty (i przynoszący efekty) motyw powieści kryminalnych. Ale nie tej.
Dajmy więc jeszcze trochę czasu prowadzącym śledztwo, a sami przyjrzyjmy się, chcąc nie chcąc, innym niż fabuła kryminalna, elementom utworu i ich funkcji.
Miejsce akcji już znamy. To Paryż. Jest to duży atut utworu. Myślę jednak, że czytelnik szybko się rozczaruje nie znalazłszy w nim realiów paryskich. Oprócz Pól Elizejskich nie ma nic więcej. Miejsca związane z policyjnym śledztwem nie zbliżają się nawet nigdy do nazw znanych czytelnikowi: Sekwana, Montmartre, Montparnasse, Plac Zgody. Być może nie musi (powie ktoś). Zgoda, ale utwór traci na wiarygodności i na atrakcyjności.
Również tzw. realia obyczajowe ograniczają się w zasadzie do jabłecznika, pernodu i beretów baskijskich.
Czas akcji powieści można określić w przybliżeniu na lata 50. XX wieku. Ale jedynym wyznacznikiem jest tu wzmianka o filmach z B.B., które właśnie wtedy zaczęły wchodzić na ekrany.
Jeżeli nie literackie to może walory czysto kryminalne podniosą ocenę powieści. Wróćmy więc do śledztwa. Okazuje się, że w trakcie czynności śledczych, w kolejny czwartek (już czwarty) na ulicy ginie następny mężczyzna. Tym razem jednak pojawia się zaskakująca okoliczność. Ofiara ma włosy nie rude, lecz czarne, a ściślej mówiąc rude przefarbowane na czarno.
To odkrycie rozpoczyna akcję „Farba”, równie szeroko zakrojoną jak akcja „Szaleniec”. „Farba” trwała 15 godzin, w ciągu których 30 tys. policjantów odwiedziło kilkadziesiąt zakładów fryzjerskich w całej Francji. Wszyscy chcieli przefarbować włosy na rudo. Rozmach akcji imponujący, chyba jednak nieprawdopodobny. No i czy przy tak gigantycznym przedsięwzięciu można mówić o konspiracji ? Chyba, co najwyżej, o niezamierzonych efektach komicznych. Czytelnik nie dowiaduje się jaki był cel i efekt „Farby”. A śledztwo nie posuwa się do przodu.
I dopiero „węch policyjny” kapitana naprowadza oficerów na właściwy trop. Koncepcja Redliny wygląda tak: kolejne morderstwa, w kolejne czwartki, bulwersują Paryżan, miasto wrze, policja oskarżana jest o nieudolność i traci zaufanie. A tymczasem w tej mętnej wodzie, być może, ktoś przygotowuje się do o wiele większej akcji. Ten ktoś osiągnął już jeden cel: skompromitował policję i odciągnął jej uwagę od ewentualnych innych działań.
Jakich ? Niebawem okazuje się, że dwa wydarzenia paryskie mogą zainteresować przestępców: przenosiny Banku Zachodniego oraz bal w środowisku arystokracji, na którym będzie hinduski maharadża żoną. Ona, naturalnie, będzie miała na sobie garnitur diademów i kolii. Cóż za gratka dla gangsterów !
Tymczasem nadchodzi piąty czwartek. Tym razem akcja policyjna została zaplanowana perfekcyjnie. Ofiara, Piotr Bonnet, został tylko lekko ranny a mordercę, Gwidona Pontiaca, aresztowano. Sukces. Dla dobra śledztwa policja ukrywa jednak oba fakty. „Paris Soir” donosi, że ofiara zmarła w szpitalu, a zabójca zbiegł. Tekst komunikatu napisał sam Merville.
I tak, gównie dzięki koncepcji polskiego oficera śledztwo prowadzi do dwóch band, które przed kilkoma laty działały w Paryżu. Były to: banda „Czarnego Jacka” i banda „Biskupa”. W wyniku porachunków między nimi „Czarny Jacek” uciekł do Argentyny, a „Biskup” trafił do więzienia, z którego wyszedł przed kilkoma tygodniami.
Akcja „Foto” pozwoliła ustalić, że jeden z zastrzelonych, Paweł Friquet, pracował kiedyś dla „Czarnego Jacka”. A zatem dalsze porachunki między „Biskupem” a dawnymi ludźmi „Czarnego Jacka”. Okazało się, że lubił on otaczać się „gwardią”, w skład której wchodziło pięciu mężczyzn tej samej postury i rudych. To była jego koncepcja gwarancji bezpieczeństwa własnej osoby.
Ale dlaczego Pontiac, na zlecenie „Biskupa”, zabija rudych ? I gdzie ukrywa się sam „Biskup”? Śledztwo daje odpowiedź na te pytania. Szkoda tylko, że na zasadzie deus ex machina, a to oznacza (jak definiuje słownik zwrotów obcojęzycznych) „zbyt łatwe, sztuczne albo nieuzasadnione rozwiązanie splątanej intrygi”.
Najbardziej ewidentnym tego dowodem jest akcja przejęcia przez policję na lotnisku Orly samolotem z transportem opium z Indochin, co pokrzyżowało plany „Biskupa” i w wyniku czego ponownie trafił do więzienia. Okazało się, że nie Bank Zachodni ani nawet diamenty i brylanty były celem tego gangstera, lecz właśnie transport narkotyków. „Węch śledczy” kapitana Redliny i tym razem doprowadził do sukcesu. Niestety, czytelnik nie ma przyjemności oglądania policji w tak spektakularnej akcji.
Za dużo jest wątków, które niewiele wyjaśniają lub nawet prowadzą donikąd. A włączenie do fabuły powieści sceny kręcenia filmu „Dom bez klamek” jest bezcelowe. Mnożenie podejrzanych należy wprawdzie do konwencji powieści kryminalnych, ale trochę ich za dużo w tym utworze.
Na szczęście, czuwa nad tym nasz rodak, profesjonalista w pełnym tego słowa znaczeniu. Kiedy Merville prezentuje mu swoją listę podejrzanych, Redlina przebiega ją szybko wzrokiem i zatrzymuje się dopiero na Pontiacu i „Biskupie”. „Węch policyjny” ? Tak. Ale również inteligencja oraz walory towarzyskie, w tym galanteria wobec pań, czynią z niego postać w pełni pozytywną.
Innym postaciom z zespołu śledczego nadał autor sporo cech komicznych, zapewne dla urozmaicenia akcji. Pomysł dobry, ale wykonanie śmieszy średnio. Na przykład komisarz Vinet, to „malutki, szczuplutki człowieczek ubrany jak do ślubu”. Z kolei sierżant w czasie przesłuchania jednego z podejrzanych „zaryczał straszliwym basem – milczeć !”, a nieco dalej „ryknął znowu: spokój !”.
A gdy znajdziemy się w środowisku gangsterskim, aż roi się tam od takich postaci: oto dwaj podchmieleni goście, jeden z nich był chorobliwie otyły, mały i tak pękaty, że przypominał antałek piwa, drugi, przeciwnie – wysoki i chudy ! Autor wyraźnie nadużywa kontrastu jako środka artystycznego .
Atmosferę kryminalną buduje również sprawdzonymi środkami. Oto typowy zestaw związków frazeologicznych wielu powieści kryminalnych: „Samochód natychmiast ruszył”, „Citroen stał ze zgaszonymi światłami”.
Zaletą powieści jest natomiast kompozycja, nazwijmy ją zamkniętą. Pierwsza i ostatnia scena powieści ma miejsce w kawiarni na Polach Elizejskich. Rozmowa oficerów w pierwszej scenie jest wprowadzeniem, w ostatniej podsumowaniem. Pojawia się nawet ten sam rekwizyt: słomka, przez którą inspektor usiłuje wypić swoją oranżadę. Ta końcowa scena jest dla polskiego czytelnika bardzo satysfakcjonująca gdyż kapitan Redlina został mianowany przez ministra honorowym inspektorem policji francuskiej. Nie ma więc genialnych przestępców. Bywają profesjonalni policjanci. Na szczęście.