Sztaba Zygmunt – Co czwartek ginie człowiek 103/2023

  • Autor: Sztaba Zygmunt
  • Tytuł: Co czwartek ginie człowiek
  • Wydawnictwo: Śląsk
  • Rok wydania: 1958
  • Nakład: 30253
  • Recenzent: Mariusz Młyński

LINK Recenzja Adama Salińskiego

W cztery następujące po sobie czwartki morderca o pseudonimie „Esteta” zabija w Paryżu mężczyzn o podobnym wyglądzie – wszyscy są wysocy, barczyści i w jednakowym wieku, a przede wszystkim są rudzi. Śledztwo prowadzi inspektor Merville, a pomaga mu kapitan Redlina, polski milicjant przebywający na kongresie Interpolu.

Pierwsze ślady prowadzą do Rogera Vaillanta, uciekiniera ze szpitala dla umysłowo chorych, który wkrótce zostaje znaleziony na strychu w gospodarstwie pewnego małżeństwa. Redlina podejrzewa, że Vaillant został uprowadzony przez kogoś, komu zależało na wywołaniu wrażenia, że mordercą jest szaleniec, by w ten sposób odwrócić uwagę od prawdziwego przestępstwa. Policja idzie tym tropem i odkrywa, że w następny czwartek skarbiec Banku Zachodniego ze względu na uszkodzenie budynku będzie przenoszony o sto metrów; oprócz tego w pałacu hrabiego de la Brelandiere będzie bal na który zaproszono maharadżę i jego żonę, która prawdopodobnie założy drogocenną biżuterię.

Ta książka to zaskakująco pozytywne zaskoczenie; spodziewałem się tego, że książka napisana w 1958 roku, kiedy polski kryminał milicyjny dopiero się rodził, będzie przaśna, siermiężna i toporna. Powieść jest przede wszystkim pomysłowa, akcja jest płynna i dynamiczna, intryga jest wciągająca i trochę zwariowana, postacie są żywe i wyraziste, a dialogi są treściwe i mało drętwe; owszem, tego, że polska myśl śledcza w największym stopniu przyczyni się do wyjaśnienia śledztwa można było się spodziewać od samego początku ale nie ma tutaj jakiegoś szowinizmu ani nadętego patriotyzmu, jest solidna i solidarna współpraca. Jedyne, co trochę drażni, to absolutna nieomylność organów ścigania, które wpadają na pewne rozwiązania i czytelnik od razu wie, że są one słuszne. A, co ciekawe, podobny pomysł na książkę będzie miał za cztery lata Alistair MacLean w „Szatańskim wirusie” – i zastanawiam się nawet, czy powieść Zygmunta Sztaby nie jest lepsza, bo książkę szkockiego pisarza uważam za dość przeciętną. Tak czy inaczej można poświęcić parę złotych na ten kryminałek, czyta się go leciutko i kaca po sobie nie zostawia.