Albrecht Joanna – Chwyt Skorpiona 104/2023

  • Autor: Albrecht Joanna
  • Tytuł: Chwyt Skorpiona
  • Wydawnictwo: KAW
  • Seria: Czerwona okładka
  • Rok wydania: 1990
  • Nakład: 100000
  • Recenzent: Mariusz Młyński

I znów poczułem się jak Philip Marlowe – w opowiadaniu Raymonda Chandlera „Ołówek” detektyw jest na siebie zły, bo zamiast przeczytać coś wartościowego, na przykład „Braci Karamazow”, zmarnował spory kawał czasu na przeczytanie jakiegoś barachła. Ze mną było wczoraj tak samo – po dwóch godzinach stwierdziłem, że szkoda moich oczu na ten koszmarek i zadałem sobie pytanie: a może lepiej poświęcić te oczy na biografię Kornela Filipowicza? a może na wydane niedawno „Wiersze wszystkie” Wisławy Szymborskiej? a może na systematycznie wydawane „Dzieła zebrane” Stanisława Rembeka? a może, skoro już przypomniał mi się Chandler, na nowe tłumaczenia jego klasyków? Tyle książek czeka na mnie na półce i wszystko inne jest lepsze od tej, o której powiedzieć „koszmarna”, to jeszcze ją pochwalić.

A zaczyna się nawet dość intrygująco: pewna para, Helena i Stanley, przybywa promem do Francji, tam na zaproszenie pewnego znajomego pułkownika odwiedzają jego willę, a tam z kolei dochodzi do porwania poznanego na promie chłopca i zamordowania jego opiekunki. A dalej jest już tylko głupiej: nie niepokojona przez nikogo para wyjeżdża do Paryża; córka Stanleya, wykazująca się dużą pasją poznawczą, poznaje tajemniczego profesora Henry’ego Balmora, który szybko zmusza ją do seksu oralnego; Helena, która lubi zagadki kryminalne, postanawia pomóc policji odnaleźć chłopca, w efekcie niemalże uczestniczy w orgii, a ratuje ją lesbijka; niespodziewanie pojawia się Tadeusz, brat Stanleya i były kochanek Heleny i bracia postanawiają dzielić się jej względami; Nora przyjeżdża za Stanleyem do Paryża i wpada w ręce Balmora, który chce z nią nakręcić film porno…

… i w tym momencie dotarłem do kresu mojej cierpliwości, która nie jest jak Rosja o której Putin w 2016 roku mówił, że nie ma granic; ponieważ jednak wciąż nie wiedziałem o co w tej książce chodzi zaparłem się, wychyliłem kielicha i dojechałem do końca. Początkowo sądziłem, że jest to jakiś pastisz albo jakaś szydercza parodia; w parodii jednak widać, że autor puszcza do czytelnika oko, bo treść jest kpiarska albo przerysowana. Tutaj rozwiązanie intrygi jest na tyle poważne, że nie wydaje mi się, żeby autorka podeszła do niego szyderczo i groteskowo; wygląda więc na to, że chęci autorki były dobre ale jej warsztat był żaden. Podobną tematykę poruszył Andrea Camilleri w „Skrzydłach sfinksa” ale ten autor umiał połączyć dramatyzm intrygi z delikatnym kpiarstwem i lekkim przerysowaniem; Joanna Albrecht tej umiejętności nie posiadła i w efekcie powstała książka, której przeczytanie jest ewidentną stratą czasu.