Miklós Munkácsi – Sęp – Trzecia seta 71

  • Autor: Miklós Munkácsi
  • Tytuł: Sęp
  • Wydawnictwo: Czytelnik
  • Seria: Z jamnikiem
  • Rok wydania: 1986
  • Nakład: 100320
  • Tytuł oryginału: Kihivas
  • Tłumacz: Maria Salapska
  • Recenzent: Grzegorz Cielecki
  • Broń tej serii: Trzecia seta

LINK Recenzja Macieja Szwedowskiego

ROZSZARPANY PRZEZ SAMEGO SIEBIE

Węgierskie powieści milicyjne były u nas publikowane bardzo rzadko. W wydawnictwach seryjnych zebrałoby się ich ledwie kilka. Dlatego też warto pochylić się i to pochylić po raz kolejny (wcześniej uczynił to niezrównany Klubowicz Szwedowski) nad wydanym w Jamniku w roku 1986 kryminałem „Sęp” Miklosa Munkacsiego.

Przyznam się szczerze, że po „Sępa” sięgnąłem na pokładzie samolotu relacji Warszawa-Budapeszt, po to by po prostu przeczytać kryminał węgierski. Udawaliśmy się wprawdzie na kolejny już wyjazd klubowy, nie na Węgry, a docelowo do Rumunii i Mołdawii, ale niestety nie natrafiłem dotąd na żaden tłumaczony na polski kryminał rumuński, a tym bardziej mołdawski. Musiałem się zatem zadowolić milicyjniakiem węgierskim.
Pierwsza refleksja jak naszła mnie po lekturze, to taka, że „Sęp” jest kiepskim kryminałem, natomiast minimalnie lepiej sprawdza się jako powieść psychologiczno-egzystencjalna, z naciskiem na egzystencjalną. Zaznaczam natomiast, że być może osąd mój zniekształcony został przez lęk, który nie opuszczał mnie w trakcie lotu ani na chwilę. Najpierw strasznie trzęsło w czasie nabierania szybkości. Koła samolotu obijały się nierównomiernie o zdezelowaną płytę lotniska Okęcie. Potem nastąpiło gwałtowne poderwanie do lotu, a już po chwili rozpoczęły się charakterystyczne turbulencje. Usiłowałem się skupić na lekturze, ale co i raz spoglądałem na siedzących po lewej, Klubowiczów Duńskiego i Kociołka, następnie na siedzących z przodu: Klubowiczkę Błaszczyńską, Klubowiczów Ciasia i Pokrzywnickiego. Wszyscy sprawiali wrażenie, jakby samolotami latali codziennie, ja natomiast leciałem po raz drugi w życiu. Wcześniej tylko liniami krajowymi w dzieciństwie, na trasie Warszawa – Wrocław. Tak więc, mimo obecności tylu znakomitych Klubowiczek i Klubowiczów wokół, żołądek podchodził mi pod gardło i coraz bliższa była mi myśl, że będę musiał wykorzystać jednorazową torebkę, jaką każdy pasażer ma do dyspozycji w sytuacjach krańcowych. Starałem się jednak ze wszystkich sił dotrzymać kroku sytuacji i oddać bez reszty lekturze. Zapewne to mnie uratowało.
W „Sępie” mamy ciekawy obraz Budapesztu, ale nie tego turystyczno-folderowego, tylko tego od strony podbrzusza. Po takim właśnie zaśniedziałym, przykurzonym i złachanym Budapeszcie oprowadza nas tytułowy główny bohater – taksówkarz József Simon. Problem w życiu taksówkarza zaczyna się w momencie, gdy zostaje on ograbiony ze służbowej kasy przez dwie starsze panie, które najpierw były pasażerkami. Oczywiście nikt w pracy nie wierzy Józsefowi, policja także odnosi się podejrzliwie do pechowego taksówkarza. Nie pozostaje mu zatem nic innego, jak samodzielne poprowadzenie śledztwa we własnej sprawie, celem odzyskania skradzionej kasy. Niezależnie oczywiście toczy się oficjalne śledztwo prowadzone przez kapitana Alberta Kovacsa i jego ludzi. Życie budapeszteńskiego taksówkarza wygląda beznadziejnie i bez tej kradzieży. Simon właśnie rozchodzi się żoną. Dziecko zostało przy niej. Żywot wiedzie raczej bezbarwny i samotny: „Wszedł do jedynego pokoju swojego mieszkania i zapalił światło. Pachniało wapnem. Umeblowanie składało się z tapczanu obitego płótnem, fotela o nieokreślonym w wyniku długiego używania kolorze i telefonu ustawionego na książkach telefonicznych” (później dowiadujemy się, że mieszkanie znajduje się na ul. Lenina, co już zakrawa na krytykę ustroju). Tak więc obraz spustoszonej duszy bohatera ukazany został przez opis mieszkania. Swoją drogą też mam mieszkanko jednopokojowe, ale czuję się w nim bardzo przytulnie. Lubię swoją pomarańczową kanapkę, dwa krzesła i telefon stojący obok komputera na biurku, nie zaś na książkach telefonicznych. Niepowtarzalny zaś klimat mojego mieszkania uzyskuję przez wszechobecny bałagan twórczy oraz kwiat draceny zajmujący pół stołu. Znajomi to uwielbiają.
Wróćmy jednak do Józsefa Simona. Jedynym pocieszeniem jest dla niego na tym łez padole sympatyczna dziwka imieniem Agnes, którą odwiedza w trudnych chwilach. Tu może napić się kubańskiego koniaku i wyżalić z pełną szczerością. Tu także dowiaduje się, że „97% mężczyzn nie jest nic warte”, w zamian przekazuje przyjaciółce własną złotą myśl: „Gdzie kobiety szaleją, tam nigdy nie wyrośnie trawa, nie tylko miłość”. I jest im ze sobą swojsko o dobrze, przez chwilę. No ale przecież w życiu liczą się tylko chwile. Wiemy więc, że Simon wróci do swego śledztwa, a Agnes nadal będzie handlować swoim ciałem.
Simon każdego dnia wiele godzin snuje się po mieście i mało je, ale pewnego czwartku o 8.45 zamawia w podrzędnej knajpie jajka na szynce. I tak trwa nużąca taksówkarska odyseja, w której nie ma już więcej nic ciekawego, ale warto zwrócić jeszcze uwagę na dwa poboczne drobiazgi. Epizodyczna postać z półświatka o ksywie Końska Morda był łaskaw zwrócić się do pewnej damy w te słowa: „- Chcesz się rąbać – spytał Końska Morda dziewczynę o dużej pupie, opierającą się o jeden z filarów podziemnego przejścia. Jego dwaj kumple ubrani w skórzane kurtki i spodnie ryczeli ze śmiechu. – Jak my ci wetrzemy, to nawet żyrandol wyda ci się miękkim kapciem”.
Niespodziewanie trafiamy także na frazę o charakterze erotyczno-motoryzacyjnym. Idzie to tak : ”Łada dosięgnęła trabanta z wyciem hamulców”. Ostatnie strony zaś coraz bardziej zbliżają nas do tragedii: ”Nagle spojrzała w studnie, gdzie tajemnicze kanały czasu wyświetlają na lustrze wody jakieś stare potworne historie”. O co tu może chodzić? Chyba o to, że „Sęp” przeznaczony jest tylko dla najbardziej zagorzałych fanatyków powieści milicyjnej. Dla wszystkich pozostałych czytelników lektura dzieła Miklosa Munkacsiego byłaby męczarnią..