Niziurski Edmund – Pięć melonów na rękę 226/2025

    • Autor: Niziurski Edmund
    • Tytuł: Pięć melonów na rękę
    • Wydawnictwo: Literatura
    • Rok wydania: 1996
    • Nakład: nieznany
    • Recenzent: Robert Żebrowski

Goodbye, Mr. Niziursky, czyli transformacja ustrojowa Polski i samotransformacja literacka pana Mundka

Edmund Niziurski (1925-2013) dość szybko odnalazł się w III RP. Już w roku 1992 wydał swoją kolejną książkę – „Żaba, pozbieraj się!”, a przez następnych sześć lat tj. do roku 1999 (miał już wówczas 74 lata) – kolejnych sześć całkiem nowych pozycji: trylogię „Bąbel i Syfon”, „Nowe przygody Marka Piegusa (również niewiarygodne)”, zbiór opowiadań „Sekret panny Kimberley”, a także „Pięć melonów na rękę”.

Ta ostatnia powieść pierwotnie ukazywała się w „Płomyku” (w numerach: 6-12/1991), ale publikowanie jej nie zostało dokończone z uwagi na likwidację tego czasopisma. W ostatnim jego numerze była informacja, że w wersji książkowej ukaże się ona w roku 1992, ale wydano ją dopiero w roku 1996. Pamiętać należy też o tym, że po transformacji ustrojowej pisarz (albo za jego zgodą redaktorzy) dokonał liftingu niektórych swoich książek, np. w roku 1998 ukazał się uaktualniony redakcyjnie „Fałszywy trop”,

„Płomyk” publikował też inne powieści i opowiadania Niziurskiego, m.in. w 1960 roku na jego łamach pojawiło się opowiadanie „Biała Noga i chłopak z Targówka”, w roku 1976 – „Adelo, zrozum mnie”, a w latach 1978-1979 – „Księga druhów” (w formie książkowej tytuł brzmiał: „Szkolny lud, Okulla i ja”).

Recenzowana pozycja liczy 321 stron. Co ciekawe, w metryczce na odwrocie strony tytułowej widnieje tytuł zapisany tak: „5 melonów na rękę”. Spośród stosowanych przez wydawnictwo „Literatura” 11 oznaczeń na książki dla dzieci młodzieży (całkiem niezły pomysł), ta pozycja – na tylnej okładce – ma trzy symbole: pirat (czyli przygoda), słoneczko (czyli humor) oraz detektyw z lupą (czyli detektywistyczna).

Akcja książki toczy się na Mazowszu, w fikcyjnym Dłubkowie Mazowieckim, w Warszawie, Białobrzegach, Grójcu, Tarczynie, Urlach, Górze Kalwarii, Węgrowie, Karczewie i Sokołowie Podlaskim, w roku 1992 („było to w czasach, gdy jajko kosztowało tysiąc, a kilogram szynki sto tysięcy, portfele pęczniały od banknotów i wszyscy byli milionerami… no, prawie wszyscy”).

To książka o najbardziej chyba złodziejskim okresie naszego kraju: dzika prywatyzacja, afery związane z żonglerką teczkami, bezkarność grup przestępczych – jako wynik operacji SB ustalonej z wierchuszką partyjną i stroną rządową oraz uzgodnionej z niektórymi, specjalnie wybranymi przedstawicielami strony opozycyjno-solidarnościowej, o czym w książce tej oczywiście nie ma mowy. Do tego wolność (czyt. swawola) obywatelska, demokracja (każdy może oberwać), zalew zagranicznych towarów, wczesny i dziki polski kapitalizm, wolny rynek, hiperinflacja, bezrobocie, długi.

Życie zmusiło Witka Muchę, zwanego Lordem, ściganego przez gang braci Ryps, do pozyskania funduszy na utrzymanie prowadzonego przez zadłużoną matkę gospodarstwa domowego. Swoją karierę finansową zaczął od próby przechytrzenia zawodowych szulerów. Później zajął się „zawodowym” handlem, do tego wielobranżowym. Oj, dużo tego wszystkiego w tej powieści. Mamy w niej komorników, windykatorów, inkasentów, podejrzanych ochroniarzy, szulerów, spekulantów, lichwiarzy, złodziei, tzw. przedsiębiorców, cwaniaków prowadzących szemrane interesy. Mamy wreszcie porachunki mafijne, kradzieże, przemyt, nielegalny obrót narkotykami i zabójstwo. Jest też oczywiście i policja. A w tle czerwona Toyota Corolla.

Niziurski nie byłby sobą, gdyby bohaterom nie nadał ciekawych nazwisk lub pseudonimów, m.in.: Jacek Bolek dwojga imion Pająk, zwany pospolicie Pampersem, Kwak, czyli magister Kaczkowski, Golas i Przykryty, Playboy i Kaczynos, Zyga i Merdoń, Besztaj, muzyk Kleofas Gędzioł, aspirant Burczoń, klient Bulwieć,czy ciotka Trafek-Trońska.

To już nie jest Nizurski jakiego znaliśmy z PRL-u, to jest Niziurski samotransformowany, zaaklimatyzowany w nowym ustroju i aktywowany w nowej polskiej rzeczywistości. Nie każdemu spodoba się jego nowe oblicze. Problem z akceptacją będą mieli ci, którzy stawiali na „młodzieżowość” i romantyczność jego powieści.

Już dwukrotnie zapowiadałem pożegnanie z panem Edmundem. Teraz robię to już ostatecznie. Naprawdę.