- Autor: Kurta Henryk
- Tytuł: Largo con morte
- Wydawnictwo: KAW
- Seria: seria Czerwona Okładka
- Rok wydania: 1978
- Nakład: 100000
- Recenzent: Katarzyna Piwowarczyk-Atys
LINK Recenzja Marianny Szostak
WOLNOCŁOWA ZGNILIZNA PRZEZ 50 STRONOMINUT
O ile dobrze udało mi się 'zguglować’ autora, to Henryk Kurta był w latach 70. redaktorem naczelnym Relaxu. Po lekturze „Largo con morte” wydaje się, że także redaktorów naczelnych może dotyczyć znane powiedzenie „krytyk i eunuch – każdy wie jak, ale żaden nie potrafi”.
Powieść Kurty – jak zresztą dużo książek spośród tych z 'różowymi okładkami’ – prowokuje do pytania, dlaczego uznano ją za kryminał i wydano w tej serii. Być może Kurta po zakończeniu pracy w Relaksie potrzebował wsparcia finansowego, i dlatego popełnił tę powieść? Tego nie dowiemy się już pewnie nigdy.
Ale do rzeczy… Intryga jest zawiązana dość schematycznie, ale jednak na początku wciąga czytelnika. Znajdujemy się w świecie osób o światowej sławie – muzycy, dziennikarze, wszyscy piją koktajle i jeżdżą porschakami. Któż nie chciałby się zanurzyć w high lifie i z satysfakcją dowiedzieć się, że taki piękny i lukrowany jest on tylko na pokaz, ale tak naprawdę jest przeżarty zgnilizną moralną? No, każdy by chciał, prawda? Ale niestety, prócz informacji, w jakich miejscach świata przebywał właśnie Karl Winter („przyleciałem bezpośrednio z Tokio do Paryża”) i opisów zakupów w sklepach wolnocłowych („przywiózł mu zegarek kwarcowy, który wskazuje czas z dokładnością do kilku sekund w skali roku”), niewiele więcej z tego się dowiemy. Tak więc tego potencjału nie wykorzystano.
A może „Largo con morte” to powieść psychologiczna? Zamiast wątków kryminalnych – analizy motywów zbrodniarzy? Również nie. Problemem tej książki jest to, że ma kilka potencjalnie ciekawych motywów, ale żaden z nich nie jest porządnie rozwinięty. Jest wiele wątków poprowadzonych w tle, ale cały problem polega na tym, że obok tego tła nie ma pierwszego planu. Dopiero pod koniec powieści te wątki zaczynają się splatać, i – pewnie żeby bardziej zadowolić czytelnika – dochodzi jeszcze retrospektywa, wiec wtedy już jest kompletny groch z kapustą. Niby już wiemy, o co chodzi, ale zanim autor pozwoli nam się w tym upewnić, musimy zmarnować około 50 stronominut. Jeszcze uwaga, co do tytułu – Kurta miał upodobanie do tytułów w obcych językach, na dodatek – jak się zdaje – nieprzetłumaczalnych. Inna jego książka nosi tytuł ‘Mors ultima ratio’ (śmierć ostatnim argumentem – ?).
Wracając do zajęć Kurty. Poza redagowaniem i pisaniem, Kurta silnie był związany z polskim rynkiem powieści fantastycznej. Razem z Grzegorzem Rosińskim stworzył komiks „Przybysze”, który – jak wynika z opisów – był polską rysunkową wersją „Wojny światów” H. G. Wellsa. Oprócz tego tłumaczył polską literaturę fantastyczną na francuski. Tak więc z najprawdopodobniej można powiedzieć, że Kurta powinien jednak poświęcić się tej dziedzinie swojej twórczości, być może na tym polu odnosiłby większe sukcesy.
Piszę 'najprawdopodobniej’, ponieważ jednej rzeczy nie umiem zweryfikować. Mianowicie, w powieści jest mowa o jednej z zagubionych symfonii Mozarta. Okazuje się, że ona właśnie była powodem tragicznych wydarzeń. Więc jeśli by się okazało, że zagubione symfonie Mozarta istnieją, to wtedy można powiedzieć, że Kurta popełnił kolejną powieść fantastyczną.