Korta A. – Bez wydarzeń 39/2025

  • Autor: Korta A.
  • Tytuł: Bez wydarzeń
  • Wydawnictwo: MON
  • Rok wydania: 1963
  • Nakład: 10000
  • Recenzent: Grzegorz Cielecki

LINK Recenzja Waldemara Szatanka

Z punktu widzenia towarzysza kapitana

Tom fabularyzowanych reportaży A. Korty „Bez wydarzeń” opiewa pracę milicji na najniższym poziomie, czyli przed wszystkim powiatu, czasem sięgamy wyżyn województwa, ale celem podstawowym książki jest udokumentowanie działań plutonowych i sierżantów.

Wszystko zaś okiem narratora czyli kapitana, któremu wyżej wymieni podlegali w różnych latach służby, na różnych odcinkach i na rozmaitym terenie. Teren ten to zdecydowanie ściana wschodnia. Padają nazwy miejscowości sugerujące, że kapitan służył głównie na Podlasiu i na Rzeszowszczyźnie. Celem nadrzędnym, ideologicznym, wydaje się ukazanie etosu pracy prostego milicjanta, który najczęściej wszedł do służby wprost z lasu, ledwo otrzepując ściółkę z pleców. Robota w resorcie zaś to kontynuacja służby w GL, AL, ewentualnie BCH. Wsad ideologiczny widać przede wszystkim w pierwszym opowiadaniu „Pseudonim Wolny”. Wzmianki propaństwowe upychane są zresztą w innych teksach, a kapitan jest tu nie tylko narratorem ale także wychowawcą i niemal demiurgiem, dzięki któremu chłopaki tylko marzą o pracy w milicji, służba jest celem życia, a w czasie urlopu nie marzą o niczym więcej, jak tylko o codziennych wizytach w macierzystej komendzie. Natomiast, jeżeli odłożymy na bok wszystkie te elementy nadbudowy, to otrzymujemy teksty napisane z prawdziwym talentem narracyjnym. A. Korta operuje którą frazą, umiejętnie buduje lakonicznie dialogi i ma świetny słuch językowy. Niewątpliwie jest to coś więcej, niż tylko rutyna w pisaniu służbowych raportów. Facet ma talent i te skromne opowieści czyta się z prawdziwym zainteresowaniem. Aż szkoda, że poprzestał na jednym tomie, gdyż zapewne był to prawdziwy milicjant i opisywane sprawy znał z autopsji. A był to człowiek na tyle skromny, że nawet imienia nie ujawnił. Znamy tylko jego inicjał – A.

W opowiadaniu „Przewodnik psa” poznajemy sierżanta Karetę, który służy wraz z psem Ikarem i jest na tyle zżyty ze swoim pupilem, że nie chce go trzymać w służbowym boksie, tylko mieszkają razem. Atmosfera zupełnie jak w filmowych „Przygodach psa Cywila”. Co więcej, dla Karety praca z Ikarem wydaje się ważniejsza niż fakt, że obaj służą w milicji. Tu już widzimy podskórną prawdę wybijającą z trzewi opowiadania. W jednym z kolejnych opowiadań – „Porucznik Mazur”; tytułowy bohater ma nie tylko rozwikłać sprawę kryminalną, ale czeka go także trudne zadanie wychowawcze. Otóż dokonano napadu na bufet kantyny robotniczej. Sprawcy: ”Sterroryzowali bufetową i zrabowali oprócz zawartości kasy – około 7 tys. zł – towary spożywcze i alkohol na sumę 3 tys. zł. Ujęty został jeden ze sprawców napadu, dziewiętnastoletni Jerzy Wiśniewski”.

Robota w milicji to służba a nie praca. Różnica jest zasadnicza, już choćby takie prawo pracy. Niby jest coś takiego, ale w milicji nie do końca: „-To znaczy pracuje się osiem godzin. – U nas się nie pracuje, u nas się służy. A ponieważ my jesteśmy stróżami prawa, więc często dla nas nie wystarcza dobrodziejstw niektórych przepisów”. Czyż nie jest to pięknie powiedziane? A nawet napisane. Co do pisania zaś, to milicja jest zawalona dziesiątkami tomów spraw rozmaitych. Taki porucznik Kominek bada sprawę nadużyć w zakładach metalurgicznych i sugeruje szerokie aresztowania. Jak bardzo szerokie ? Najbardziej: „- Trzeba ich wszystkich posadzić co do jednego. – Kogo, Kominek? – Całą wierchuszkę: dyrektora, inżynierów techników i oczywiście kierownika zbytu oraz głównego księgowego. Same łobuzy”. W szpitalu ukradli morfinę, kodeinę, pantopon, opium. Z konwoju wyrwał się pasażer w kajdankach i skoczył z samochodu do rzeki, ale zaraz za nim rzucił się kapral Konik i wyciągnął delikwenta, że jego ślubna postanowiła pooddawać się takim różnym: „Bardzo przyzwoici. Jeden dyrektor z MHD, jeden znowu adwokat. Zresztą nie wiem. Tańczyłam z nimi. Czasem się coś wypiło”. Niestety nie poznajemy rodzaju ani zakresu konsumpcji. Niewątpliwe A. Korta ma poczucie humoru i dystans do rzeczywistości i taką postawę też można znaleźć w „Bez wydarzeń”. Ot taki Ławroniec – milicjant wietrzący wszędzie przestępstwa i spiski. Najpierw śledztwo w sprawie kradzieży jaj i rewizja w kurniku. Potem sprawa tajemniczej kartki, która miała być szpiegowskim szyfrem, a okazała się zapisem rymów wiersza niejakiego Maniaka Zenona. Szybko w jednostce powstaje zagadnienie – jak pozbyć się Ławrońca, na jaki odcinek przenieść, do której jednostki oddelegować. Tak, „Bez wydarzeń”, cóż za autoironiczny tytuł, to przede wszystkim opowieści o ludziach, zaś milicyjne dykteryjki, anegdoty, śledztwa wydają się tylko (ciekawym, ale jednak) tłem. Oczywiście tego tła, czyli właśnie wydarzeń mamy tu aż nadto i można by napisać o nich kilka kolejnych recenzji. Moja jest zresztą drugą, bo wcześniej pisał interesująco o tym tomie Klubowicz Waldemar Szatanek (36/2012). Co się zaś tyczy tajemniczego kapitana Korty, to postać o tym nazwisku jest w pewnym sensie kanoniczna, gdyż kapitan Korta pojawia się w „Tajemniczej katarynce” Barbary Nawrockiej, czyli pierwszym zeszycie z serii „Ewa wzywa 07”. A śledztwo prowadzi w Garwolinie, a zatem też działa w lokalnej społeczności. Przypadek? Nie sądzę.

„Bez wydarzeń” stoi w tym samym szeregu, co „Sprawy pana X i inne”, „Z archiwów MO” Tadeusza Żołnierowicza, czy inne tytuły będące próbą zapisu czasów i właśnie wydarzeń. Warto przeczytać, oczywiście pamiętając o tym, kiedy dany utwór powstał.