Granat Edward – Służby mojej początki 292/2025

  • Autor: Granat Edward
  • Tytuł: Służby mojej początki
  • Wydawnictwo: MON
  • Seria: Stalówka
  • Rok wydania: 1978
  • Nakład: 10330
  • Recenzent: Robert Żebrowski

Milicja Kawalerska na straży porządku i moralności

Recenzowana pozycja jest zbiorem wspomnień ze służby wopisty. Liczy ona 235 stron, a jej cena okładkowa to 25 zł.

Edward Granat zasilił stan Wydziału WOP Morskiego Okręgu Wojskowego w Koszalinie, a było to w kwietniu 1946 roku. Następnie został przeniesiony do Krakowskiego Oddziału WOP, gdzie trafił do strażnicy w Jurgowie. Został tam zastępcą komendanta, którym był porucznik Stefan Agiejewicz. Rejonem jego działania był Spisz, na którym poza Polakami, zamieszkiwali także Słowacy. Największym problemem tam występującym była banda „Ognia”, która mordowała, biła, kradła i żądała okupu. Poza „Ogniem” byli też m.in.: „Powicher”, „Śmigły” i „Roch”. Działały tam też liczne gangi przemytników alkoholu.

Po jakimś czasie Edward Granat został komendantem strażnicy w Pieninach, w roku 1948 ukończył kurs komendantów strażnic, który odbył się w Centrum Wyszkolenia Ochrony Pogranicza w Ostródzie, a w roku 1951 został dowódcą batalionu WOP w Beskidzie Żywieckim. Z tego okresu autor wspomina zmagania z bandą Kopika – byłego podporucznika WOP, a także grupą przemytniczą „Strażnika”, która „sprowadzała” z Czechosłowacji kożuchy, biżuterię i płótna pościelowe.

Najciekawszym jednak elementem wspomnień jest pewna formacja na Spiszu, a mianowicie Milicja … Kawalerska. MK istniała w każdej tamtejszej wiosce. W jej skład wchodziło czterech lub pięciu, cieszących się najlepszą opinią, dorosłych miejscowych kawalerów, wybieranych na roczną kadencję. Na jej czele stał komendant. Milicja utrzymywała porządek na wszelkiego typu uroczystościach wiejskich, a szczególnie zabawach i weselach. Przede wszystkim jednak pilnowała czystości i zwartości stanu kawalerskiego. Do stanu tego nie zaliczali się ci, którzy ukończyli ileś tam lat życia, ale ci którzy się do niego wkupili. Wkupienie jednak kosztowało drogo: kilka litrów wódki, kilka kołaczy i co najmniej jeden udziec barani, czyli tyle, ile było potrzeba, by mogła się zabawić cała kawalerka wsi. Brak zaliczenia do stanu kawalerskiego niósł ze sobą przykre i poważne konsekwencje. Otóż nie-kawaler nie mógł tańczyć na zabawie, a jedynie stać w sieni, nie mógł oficjalnie chodzić do dziewczyny, a za wszelkie przewinienia wobec stanu kawalerskiego karany był pasem jak chłopczyk. „Milicja Kawalerska odgrywała w sumie pozytywną rolę. Przede wszystkim rozstrzygała i łagodziła wiele sporów, których na tych terenach, ze względu na zadziorność i impulsywność górali, było sporo”.

Książka napisana jest lekkim językiem, dlatego szybko i z pełnym zrozumieniem się ją czyta. I coś tam z niej w głowie pozostaje.