Ziemski Krystyn – Ceny życia 83/2023

  • Autor: Ziemski Krystyn
  • Tytuł: Ceny życia
  • Wydawnictwo: MON
  • Seria: Labirynt
  • Rok wydania: 1969
  • Nakład: 30 000
  • Recenzent: Grzegorz Musiałowicz

„Nie masz do mnie żalu, że poszkapiłem to śledztwo?”

Jeszcze jedna, w miarę sprawnie poprowadzona historia, gdzie wątek szpiegowski (taka w końcu seria) przeplata się z morderstwami z innych przyczyn. Choć oba wątki mają swój początek w czasach wojny, to drugi ma charakter bardziej kryminalny. I tu, i tam „złymi” są niedobrzy zachodni Niemiaszkowie i ich niedobrzy (gorsi nawet!) pomocnicy z obywatelstwem Polski Ludowej. Opublikowana w „Kurierze Polskim” pod tytułem „Upiory” (ma się rozumieć takie z wojennej przeszłości), w tym samym roku ukazuje się jako wydanie książkowe pod tytułem zmienionym. Widać uznano, że dawka zawartej w treści propagandy jest warta wzmocnienia książkowego. I „wzmocniono wypowiedź”.

Okrojona o prolog o Wolnej Europie widoczny na pierwszej stronie gazetowej edycji, od razu zaczyna się relacją z procesu, jakże nawiązującego do afery skórzanej srogością wyroku. Sznury dla wrogów ustroju pleciono wtedy solidnie, za to książeczka jest wydana na najcieńszym z możliwych papierze, chyba nawet gorszym, niż w owym czasie gazety codzienne. Mój egzemplarz upstrzony jest ponadto piękną biblioteczną okrągłą pieczęcią o treści „Szkoła Zawodowa Dokształcająca Nr 2 – Łódź”. Ale dość miły oku bibliofila stan książki pozwala wysnuć wniosek, iż uczniowie mieli w tym czasie znacznie ciekawsze zajęcia niż czytanie indoktrynujących młode umysły kryminałów.

No to ktoś musi to za nich nadrobić. Na szczęście mimo rocznika nie ma nic o niedobrych syjonistach, o jakich raczono nas w tym okresie z kart pozycji „Kto zabił Kruka?”. Książka ma wzruszać i pokazywać palcem czytelnikowi, po czyjej stronie leży Dobro, a kto hołduje Złu i źle życzy Socjalistycznej Ojczyźnie. Pierwsze jest bliskie sercu milicjantów i oficerów kontrwywiadu, z których jeden zwie się Jerzy Bieżan i występuje w kilku książkach spółki autorskiej Krystyna Świątecka i Wiesław Godziemski. Ten drugi solo użyje jeszcze zachodniobrzmiącego pseudonimu Alen Baxton, by pod nim popełnić dość marny milicyjny kryminał. Jak widać, bez kobiety szło mu znacznie gorzej. Co ciekawe, inna pani, niejaka Joanna Chmielewska jednego z bohaterów swojej prozy ochrzci jakiś czas później… Bierzan. Przypadek? Nie sądzę.

Zło reprezentują „pogrobowcy z NRF” (uwielbiam takie określenia!) oraz ich tutejsi pomocnicy, osobnicy tchórzliwi, sprzedajni etc., etc. Szykują się na nasz wynalazek (oczywiście wyjątkowy i nowatorski), mordują w cwany sposób osoby im zagrażające (ale też szantażystów), zaś podobni im charakterem cyniczni krajowi aferzyści koszą gruby szmal, pasąc się kosztem zdrowego społeczeństwa socjalistycznego. Oczywiście są oni względem siebie także niemili, utopiliby jeden drugiego w wannie wody… oj, tu przesadziłem, lecz kto zna treść, wie, o czym piszę. Funkcjonariusze resortów są zaś względem siebie tradycyjnie serdeczni, wybaczający i pomagający sobie w trudnych chwilach niczym harcerze staruszkom w przechodzeniu przez jezdnię. Oczywiście są w sporej mierze potomkami przedwojennych komunistów, gdyż – jak wiadomo – punkty za pochodzenie rządziły karierami, a mniej kumatych nie matura, lecz chęć szczera czyniła oficerami. Także resortów spraw wewnętrznych.

No, ale treść. Owe wątki to sprytna, przyznać trzeba, próba zdobycia dokumentacji wynalazku, bardzo ciekawie poprowadzona i równie interesująco sfinalizowana, oraz historia tchórzliwej zbrodni na dwóch osobach, z których jedna (osoba, nie zbrodnia) charakter ma kryształowy, a druga – wręcz przeciwnie. Ta kryształowa mogłaby stać się życiową partnerką i ostoją wymienionego powyżej z nazwiska funkcjonariusza, ale niestety, nie upilnował jej sobie i zeszła z tego świata. Niemniej zostaje pocieszany przez zawsze przyjaznych i serdecznych kolegów z resortu, który uświadamiają mu, że tak musiało się stać. Fajni koledzy. On też nie pozostaje im dłużny. Po tym, jak tytułowym zdaniem powyższej recenzji młodszy funkcjonariusz przepraszająco zwraca się do Bieżana, ten tłumaczy po ojcowsku: „Wszystko dobre, co się dobrze kończy. Każdy z nas popełnia błędy” (no, wszak niedopatrzenie samego majora doprowadziło do śmierci najbliższej mu kobiety, to co ma mówić?!). Inny cytat z Bieżana: „To przecież nasz wspólny interes. (…) Wspólna troska o ochronę naszego narodowego dorobku przed dziedzicami brunatnej spuścizny…”. Czemu? Gdyż „Upiory jeszcze są wśród nas. Straszą nie tylko z daleka”. Kurtyna.

Niemniej, mimo owych mających wzruszyć czytelnicze sumienia zabawnych pocieszeń oraz nachalnych propagandowych wtrętów, książkę czyta się naprawdę przyjemnie. Jest znakiem tamtych czasów, sprawność warsztatowa i umiejętność ułożenia fabuły przez autorów nie schodzi także poniżej pewnego wymagalnego poziomu (czego nie można już niestety powiedzieć o słabiutkim „Dzwonniku z Friedlandu”). Nie rażą nawet tak bardzo drewniane dialogi. Cóż więcej? Miłośnikom polecam z pełną świadomością, bardziej wymagających ostrzegam, że ta literatura może zirytować, ale też… nieco rozśmieszyć. Na szczęście. No i tyle.

PS Wadą zasadniczą jest brak spożycia przez funkcjonariuszy. Nie piją trunków praktycznie żadnych, zaś martella żłopią cwaniacy pracujący w firmie prowadzącej owe badania nad wynalazkiem dla wojska (w jednej ze cen w przedsiębiorstwie bierze specjalny udział „spirytus na ziółkach”). Marnie zresztą jest strzeżona ta firma, a część pracowników to straszne gaduły. Jest jednak wątek z funkcjonariuszami i alkiem: jeden z nich nabywa w krótkim odstępie czasowym aż dwie (!) butelki wina! Ale nie dla siebie czy towarzyszy. Czyni to WYŁĄCZNIE w celach operacyjnych i ma obiecany zwrot wydatków, a nawet… nagrodę! Czyli mało prawdopodobne, by delektowano się zakupem. W realu bywało zwykle dokładnie odwrotnie.